2012/09/23

Trzeci


17 czerwca 1801 rok.

Mija dzień i kolejny, a ja tęsknię za tobą coraz bardziej.*

Sześć lat bez Louisa zdawało się minąć szybko dla wszystkich, za wyjątkiem Harry'ego. Choć często udawał. Na pozór na zewnątrz był silny, wytrwały - pokazywał to. Chciał udowodnić innym, a zwłaszcza samemu sobie, że rozstanie z Louisem nie było dla niego ciosem i pogodził się z myślą, że już nigdy nie zobaczy przyjaciela. Jednakże w środku był kruchy, słaby, rozpadał się, a jego całe życie powoli ulatniało się. Cierpiał. Tęsknił. Nie rozumiał, ale kochał.

Nie wiesz, nie zdajesz sobie z tego sprawy z tego, jak bardzo cierpię.*

W szóstą rocznicę wyjazdu Louisa, Harry poczuł nagłą potrzebę udania się na polanę, na której widzieli się po raz ostatni. Chciał tam być, chciał, aby jego dawny przyjaciel wrócił, uśmiechnął się do niego, przytulił, chciał, by ostatnie lata były tylko snem. Było mu brak bliskości Tomlinsona. Nigdy nie winił go za to, że odszedł, wiedział, że był do tego zmuszony. Ale kochał go. I tęsknił.

Gdybym miał wybierać pomiędzy tobą, a światem
Nawet, jeżeli ktoś odbierze mi wszystko, co mam, dopóki jesteś to ty,
nie mam nic przeciwko. Dniami i nocami jestem spragniony twojej miłości.*



Oparł się o wysokie drzewo, którego korona niemalże sięgała chmur. Był gotów czekać, dopóki Louis się nie zjawi. A szansa była jak jedna do miliona. Tomlinson mógł nie żyć, mógł już nigdy nie wrócić, mógł zapomnieć o tym, co kiedyś było pomiędzy nimi przed kilkoma laty, mógł wcale nie chcieć go ujrzeć.
Harry doskonale pamiętał ich ostatnie spotkanie, jego ostatnie słowa, które wciąż huczały w jego głowie, wyraz twarzy, ruchy... Zrozumiał, że mimo upływającego czasu, nadal kochał Tomlinsona. Jako przyjaciela, człowieka, który był w jego życiu niezbędny, dlatego nie mógł zapomnieć. Nie potrafił.
Burza, która nadciągała z zachodu, powoli, stopniowo opanowała Londyn i jego okolice. Grzmoty i błyskawice, zwłaszcza towarzyszący im mocny wiatr, szalały wszędzie. Harry nie zwrócił na to uwagi.
Uniósł lekko głowę do góry, a wzrok nakierował na wprost siebie. Jego serce zabiło mocniej. Wpatrywał się w ciemną przestrzeń. Mocno zacisnął blade dłonie w pięści, a usta w wąską linię, stojąc nieruchomo. Pierwsze krople deszczu spadły na jego rozgrzane do czerwoności policzki.
Właśnie zdał sobie sprawę, że szczęśliwe zakończenia istnieją jedynie w książkach, a on nie może się łudzić, że Louis wróci, że kiedykolwiek go zobaczy...

Moja obietnica zapomnienia o tobie znowu doprowadza mnie do płaczu.
Jedyną rzeczą, której chcę od ciebie, jesteś ty... *



30 listopad 2012 rok.
Harry zgodził się towarzyszyć Louisowi, nie wiedząc nawet, po co dokładnie ma lecieć do Londynu. Ale - skoro był jego asystentem - musiał dostosować się i słuchać jego poleceń, by nie wylecieć z pracy, która w tamtym momencie była mu wyjątkowo potrzebna. Zastanawiała go tylko tajemniczość chłopaka, jego determinacja. Głos Louisa przez telefon brzmiał stanowczo, ale również wydawało się, jakby był zdenerwowany.
Harry wrzucił do niewielkiej, brązowej walizki kilka par ciepłych swetrów, bluz, wąskich spodni, bielizny i innych, niezbędnych przedmiotów. Nie miał pojęcia, jak długo zostaną w stolicy Wielkiej Brytanii, nie zdążył o to zapytać.
Rozejrzał się po całkowicie pustym mieszkaniu, które od dłuższego czasu pogrążone było w ciszy. Mieszkał sam, odkąd skończył siedemnaście lat. Jego rodzice zmarli w wypadku samochodowym, kiedy miał zaledwie osiem lat. Kiedy został sam, przygarnęła go ciotka - starsza siostra jego zmarłej matki - i zaopiekowała, jak własnym synem. Był jej wdzięczny, bo w jakiś sposób zastępowała mu rodziców. Jednak kobieta po długiej i męczącej walce z rakiem kości odeszła, zostawiając Harry'ego samego, jeszcze nie w pełni przygotowanego do samodzielnego życia.
Dlatego szybko musiał znaleźć pracę, bo oszczędności po ciotce i niewielki spadek po rodzicach szybko się kończył. Ale, mimo wszystko, lubił tą posadę. Kochał historię, sztukę i książki, dlatego tak bardzo nie chciał odchodzić. Poza tym coś niesamowicie ciągnęło go do Louisa, chciał spędzać z nim jak najwięcej czasu.
Westchnął ciężko, zapinając walizkę pełną ubrań, po czym złapał ją za niewielki uchwyt i wyszedł z mieszkania, zamykając za sobą drzwi, które wydały charakterystyczny stukot.

Louis wodził wzrokiem po wielkim lotnisku, na którym pojawiało się coraz więcej ludzi. Szukał Harry'ego, który spóźniał się już od dwudziestu minut. Sam nie wiedział, dlaczego, ale bał się tego, że chłopak go zostawi, że całą tą zagadkę będzie musiał rozwiązać sam. Obok niego stanęła Kimberly i podparła się jego ramienia.
- Nudzi mi się, Louis - zażaliła się, wzdychając. - Nie mogłeś mnie zostawić w domu? - zapytała lekko oburzona.- Jestem już na tyle dorosła, by chociaż tydzień pobyć sama. Czasami traktujesz mnie tak, jakbym była dzieckiem.
- Po prostu nie chcę, żeby coś ci się stało. Ja i ojciec martwimy się o ciebie.
- Mam osiemnaście lat. Nie jestem już mała, potrafię o wiele rzeczy zadbać, w tym o siebie. Jesteś zbyt opiekuńczy.
- To, że zdobyłaś pełnoletność, nie znaczy, że jesteś gotowa. A teraz się ciesz, że zabieram cię na wycieczkę do Londynu.
- Tak, wielkie dzięki - fuknęła obrażona, wyciągając z kieszeni telefon. - Mimo wszystko, wolałabym zostać. A i tak pogadam sobie o tym z tatą. Ty nie możesz mi zabronić niczego - dodała po chwili i spojrzała przed siebie. - A teraz idę zadzwonić do Lany, bo podejrzewam, że w najbliższych dniach się z nią nie zobaczę - warknęła zła. - A ty zajmij się swoim Harrym. I lepiej pomóż mu, bo wygląda na to, że ta walizka jest dwa razy cięższa od niego - powiedziała, śmiejąc przy tym cicho, po czym odeszła kilka metrów, by skontaktować się z przyjaciółką.
Louis odwrócił się za siebie, po czym spojrzał na chłopaka, który powoli włóczył za sobą wielki bagaż. Wyglądało to dosyć zabawnie, dlatego uśmiechnął się lekko i podbiegł do Harry'ego.
- Przepraszam za spóźnienie, ale naprawdę ciężko było mi to znieść po schodach - wydyszał, stając naprzeciwko Tomlinsona.
- I tak mamy jeszcze godzinę do odlotu. Teraz musimy poczekać na Ashley.

Był zmęczony, a jego powieki wciąż opadały na dół. Jednak wiedział, że nie jest to najlepsza pora do odpoczynku. Musiał wyjaśnić Harry'emu cel podróży, przecież trzymanie tego w tajemnicy byłoby najgłupszą rzeczą, jaką mógłby zrobić. W końcu i tak by się dowiedział i gdyby odkrył to sam, prawdopodobnie skutki byłyby znacznie cięższe. Louis nie chciał zawracać mu tym głowy. Wcale nie uśmiechało mu się badanie historii tego obrazu, ale ciekawość przezwyciężyła. Choć pewnie i tak bez namowy Ashley nigdy w życiu nie wyleciałby do innego kraju tylko po to, aby dowiedzieć się prawdy, która mogła odmienić całe jego życie.
Louis spojrzał na siedzenie obok siebie, na którym odpoczywał Harry. Wpatrywał się w niesamowity widok za oknem, który lekko przysłaniały puchowe, śnieżnobiałe chmury. Powoli ściemniało się, ale światła z ziemi pięknie oświetlały powierzchnię. Byli już niedaleko, tylko pół godziny dzieliło ich od celu.
- Harry? - zapytał cicho Tomlinson, potrząsając ramieniem chłopaka, który z uśmiechem na ustach obrócił się przodem do niego. - Słuchaj, ja wiem, że pewnie ciekawi cię, dlaczego zabieram cię ze sobą do Wielkiej Brytanii. Ale sprawa jest dosyć trudna do wytłumaczenia i sam nie wiem, czy potrafię...
- To coś aż tak strasznego? - zaśmiał się młodszy, nie odrywając wzroku od Louisa. - Skoro to taka tajemnica, nie musisz mówić.
- To nie tak - zaczął. Nie wiedział, że tak ciężko będzie mu przekazać tą informację. Przecież Harry był tylko jego asystentem. Co najwyżej mógł odejść z pracy albo trochę się zdenerwować, ewentualnie bardzo zdziwić. - Może najlepiej będzie, kiedy sam zobaczysz obraz, kiedy już wylądujemy - dodał po chwili, poprawiając się w fotelu.
Harry skinął tylko głową i ponownie wbił wzrok w widok za niewielkim okienkiem.
- Louis, patrz, śnieg - zachwycił się Harry. Lubił tą porę roku, mimo że właśnie z początkiem grudnia los odebrał mu rodziców. Jednak starał się o tym nie myśleć, zawsze wspominał te miłe chwile dotyczące początku świąt, czy ferii zimowych. Jedną z nich, było 'poznanie', a może raczej ponowne spotkanie Louisa, który okazał się zostać jego pracodawcą.
- Przyjemne rozpoczęcie grudnia - uśmiechnął się szeroko do chłopaka. Lubił patrzeć na Harry'ego, kiedy ten był szczęśliwy. Czasami uważał to za dziwne, do czasu, kiedy nie przyśnił mu się pierwszy sen z przeszłości.
Harry nic nie odpowiedział, tylko skulił się bardziej na fotelu i westchnął. Uwielbiał zimę, kochał śnieg i te wszystkie widoki, kiedy biały puch obsypywał wszystkie drzewa i ulice. Lubił wtedy siadać z kubkiem gorącego, gorzkiego kakao na wielkim, wygodnym fotelu i czytać swoją ukochaną książkę, mimo że znał każde jej słowo na pamięć. Ale na tym polegała magia. I szkoda, że Harry nie był w stanie pomyśleć, że tej zimy stanie się coś dziwnego, ale jednocześnie wyjątkowego. Bardziej magicznego, niż czytanie ulubionej książki w święta. Coś, co nie zdarza się często, a można powiedzieć, że wcale. Tamten raz był jedyny, dlatego niezwykły.
Do lotniska w Londynie nie było daleko, tylko kilkadziesiąt minut. Nie więcej, niż dwadzieścia pięć. Wszyscy pasażerowie powoli budzili się ze snu i chowali rzeczy do podręcznych bagaży. Jednak nikt nie spodziewał się tego, że los zawsze szykuje niespodzianki na różne sytuacje. Tak było i tamtego razu.
Louis podniósł z ziemi telefon, który przez przypadek zrzucił ze swoich kolan. Kiedy chwycił go w dłoń, poczuł lekki wstrząs. Nieco zdenerwowany podniósł się z powrotem do pozycji siedzącej i rozejrzał po pokładzie zapełnionego samolotu. Nikt nie panikował, wszyscy zajęci byli sobą.
- Hej, Harry. Czułeś to? - niepewnie zapytał Louis, patrząc w szmaragdowe oczy swojego pracownika. Chłopak rozchylił trochę swoje pełne usta i zmrużył oczy.
- O czym mówisz? - dociekał. Zrozumiał dopiero wtedy, kiedy wstrząsy nastąpiły ponownie, a co gorsza, nasiliły się. Louis wstał gwałtownie, próbując odszukać wzrokiem Kimberly. Obiecał ojcu, że zajmie się nią, nie mógł zawieść.
- Proszę usiąść i zapiąć pasy, będziemy lądować awaryjnie. Bardzo proszę o zachowanie spokoju - do jego uszu dotarł głos stewardessy. Po chwili poczuł czyjąś zimną dłoń na swoim nadgarstku, która pociągnęła go tak, aby usiadł z powrotem. Ręka ta należała do Harry'ego, który był równie zdenerwowany, co Tomlinson.
Samolot wylądował w niewielkim miasteczku, na jednym ze starych lotnisk. Kto by pomyślał, że los tak wszystko potrafi zaplanować...


20 wrzesień 1801 rok.
Harry zarzucił na ramiona ciemny, cienki płaszcz, którzy przyjemnie otulił jego zmarznięte ramiona. Szedł powoli, czując, jak pojedyncze kosmyki włosów wpadają do jego zielonych oczu. Dmuchnął, a jego loki lekko podskoczyły do góry, by później ponownie opaść na czoło. Zrezygnowany wsunął do kieszeni płaszcza zimne ręce i zacisnął je w pięści. Po raz kolejny wyszedł z domu, zostawiając tam Elizabeth, Katharine, ich rodziców oraz swoich. Miał dość głupawych, czwartkowych obiadów. Zawsze panowała przesadnie sztucznie przyjazna atmosfera, której nie znosił. Nie mógł patrzeć na uśmiechnięte twarze swoich rodziców, na Elizabeth, która miała zostać jego żoną. Kochał ją, ale tylko jako przyjaciółkę. Była wspaniałą dziewczyną, dlatego wiedział, że wyrządzi jej straszną krzywdę, biorąc ją za żonę. Był świadomy tego, że ona również nie patrzyła na niego, jak na kandydata na męża. Raz zwierzyła mu się, mówiąc, że kocha Alexandra, stajennego, który miał w sobie niewyobrażalnie dużo uroku.
Nim się obejrzał, dotarł do niewielkiej karczmy, w której ostatnimi czasy był stałym gościem. Jak zwykle usiadł na niewygodnym, ni co wyższym krzesełku przy drewnianym blacie i zamówił kufel piwa. Nie obchodziło go to, że wszyscy wiedzą, kim jest. Owszem, czasami czuł się skrępowany, kiedy wszystkie pary oczu skierowane były na niego, ale zdążył do tego przywyknąć.
Spojrzał na chłopaka, który pochylił się nad nim, by wręczyć mu zamówioną rzecz. Blondyn zachwiał się lekko i pech chciał, że cała zawartość kufla znalazła się na białej koszuli niewiele starszego mężczyzny siedzącego obok niego. Nieznajomy gwałtownie podniósł się z miejsca i wściekle spojrzał na Harry'ego, który wiedział, że ma niemałe kłopoty.
- Wylałeś to specjalnie - warknął niebieskooki, a nieprzyjemny dreszcz przeszedł po plecach Stylesa. Starszy chłopak złapał za kołnierz Harry'ego i podniósł go do góry, tak, że stał nim twarzą w twarz. - Masz stać, kiedy do ciebie mówię - dodał po chwili, chyba jeszcze bardziej wściekły, niż wcześniej.
- Nie masz prawa mną pomiatać. A piwo to czysty przypadek - odpowiedział, biorąc winę na siebie. Nie chciał pogrążać chłopaka, który prawdopodobnie teraz byłby na jego miejscu. Poza tym niebieskooki mężczyzna trzymający go za kołnierz nie był skory do rozmów i prawdopodobnie nie uwierzyłby.
- Śmieszny jesteś - zakpił, ciągnąc Harry'ego do wyjścia na zewnątrz. Nie chciał robić spektaklu w środku pomieszczenia, w dodatku było tam ciasno. Kiedy w końcu stanęli z boku budynku, nakierował ponownie swój wzrok na chłopaku. - Przeproś.
- Nie mam zamiaru. Ty również mogłeś uważać - stwierdził Harry, jednak pożałował swoich słów, kiedy poczuł nieprzyjemny chłód w okolicach szyi bijący od ostrego sztyletu. - Naprawdę tylko na tyle cię stać?
- Pogarszasz swoją sytuację - powiedział, przykładając ostrze bliżej jego szyi.
- Jakoś się nie boję - kłamał. W środku trząsł się jak dziecko. Oczywiście doskonale umiał posługiwać się mieczem, ale nie miał niczego, czym mógłby się obronić. Jednak miał swoją dumę i nie zamierzał prosić o wybaczenie. Przesunął się bardziej do tyłu tak, aby być jak najdalej od ostrza, jednak stracił równowagę i spadł na kamienistą ścieżkę, obijając sobie przy tym ręce.
Mężczyzna zaśmiał się kpiąco, po czym pochylił się nad swoją ofiarą i przyłożył ostrze sztyletu do jego klatki piersiowej.
- Jakieś ostatnie życzenie? - zapytał, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi. Harry nie odpowiedział, tylko zamknął oczy, oczekując najgorszego, co wcale nie nastąpiło. Starszy chłopak skupił swój wzrok na miejscu, obok swojego sztyletu, gdzie spod ciemnego płaszcza wysunął się medalion z herbem dobrze znanego mu rodu. I nagle w ciągu kilku sekund wszystkie wspomnienia wróciły, uderzając go z ogromną siłą.
- Harry? - wyszeptał niebieskooki, starając się pohamować łzy, które zdążyły nagromadzić się w jego oczach.

~***~

* - teksty wyciągnięte z piosenki podanej u góry.
Przepraszam, za tak beznadziejną jakośc tekstu i za opóźnienie. Ale piątek i sobotę przechorowałam i nie miałam siły pisac, dopiero dzisiaj rano udało mi się coś naskrobac, choc i tak wiem, że teraźniejszośc opisałam beznadziejnie. Przepraszam : c
Kolejny rozdział pewnie za tydzień w weekend <3.
Bardzo dziękuję za komentarze, są naprawdę motywujące ^^

Ps. Dziękuję ci Midori, że masz siłę sprawdzac to dziadostwo. I przepraszam, że koni nie ma xD. <3

10 komentarzy:

  1. Taak, wczoraj byłam na stypie, bo brak koni mnie baaardzo dołuje. Teraz codziennie chodzę w czerni (Emóś) i mam doła,buu D:

    Ten koniec rozdziału sprawił, że jeszcze bardziej polubiłam tą książkę. Wreszcie jakieś zaskoczenie,jakaś zagadka!
    I wgl rozdział ciekawy, coś się dzieje. Zastanawiam się, co teraz zrobią,skoro wylądowali gdzie indziej... Hmm. Dobra,myślenie do mnie nie pasuje, więc wszystko zostawiam tobie, twojej wyobraźni i telentowi ^^

    I kuźwa, nie pisz mi nigdy słowa "dziadostwo", bo mam bazukę i nie zawaham się jej użyć!!! ;D

    PIERWSZY KOMENTARZ, BICZYS.

    OdpowiedzUsuń
  2. Po 1. Mam miotacz ognia i jeszcze raz, nazwiesz swoją twórczość 'dziadostwem', to do Ciebie przylecę na moim pegazie.
    Po 2. Jak można przerwać w takim momencie? I dlaczego Lou jest taki brutalny? I dlaczego od razu go nie poznał? Ale w sumie mój ojciec nie poznał mnie na zdjęciu z przed 5 lat, wiec...
    Po 3. Jestem uzależniona od Twojej twórczości i jej fragmenty mi się śnią, a to źle. Bo mi isę rzadko coś śni o.O
    Po 4. Kocham Ciebie i twoje opowiadanie:3

    OdpowiedzUsuń
  3. Nawet nie wiesz jak bardzo się ucieszyłam napotkawszy na twoim blogu trzeci rozdział *_* Wchodzę tu kilka razy każdego dnia, gdyż uwielbiam twoją twórczość, nieskromnie rzecz ujmując, i zawsze łudzę się, że spotkam tutaj co najmniej kilka nowych wpisów. Podejrzewam, że wiesz, że uwielbiam Twoje prace, a także ubóstwiam prawić Ci komplementy... Ale to nieważne. Ważne jest to, że O MÓJ BOŻE, TO JEST GENIALNE! I nie masz za co przepraszać, nic tutaj nie jest beznadziejnie i wara, jeśli kiedykolwiek później zobaczę podobnie sformułowane słowa pod nową notką. Tak, grożę Ci! ;D
    To wszystko jest takie niesamowite, ich historia ujęta z tej perspektywy, w takowej fabule idealnie przypadła mi do gustu. Szczególnie zaintrygowała mnie ostatnia część tego rozdziału. To Louis, mam rację? Nieładnie, oj nieładnie tak pomiatać naszym Haroldem! No i oczywiście, jestem strasznie ciekawa reakcji współczesnego Harry'ego w momencie, gdy wreszcie ujrzy ten obraz. LUBIĘ TO! :)
    już nie mogę się doczekać kontynuacji, Twoja wierna fanka @PezzHoralik ;3 ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Mogę powiedzieć jedno? YAAAAAAAY!


    Nie spodziewałam się, że sprawy nabiorą takiego obrotu, tssdmskj.. Zaskoczyłaś mnie zupełnie! Tak trzymaj, coraz bardziej podoba mi się to opowiadanie! To spotkanie, awaria samolotu i to miejsce :o Jestem strasznie ciekawa :D A no i muszę się oczywiście nie zgodzić z twoim ps :o Na pewno nie jest to dziadostwo! <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Słit. *o*
    Pieprzyć długie komentarze, to po prostu było słit i tyle. *o*

    OdpowiedzUsuń
  6. jestem pod tak wielkim wrażeniem, że nie wiem co mam napisać. no kurczę, jakbym nie znała żadnych słów żeby określić to co chcę przekazać w tym komentarzu, a są to same pozytywne rzeczy. really. jest taki trochę tajemniczy, sprawa z tym obrazem . No po prostu DZIEŁO !
    Pozdrawiam .xx

    http://wszystkotrwadopokisamtegochcesz.blogspot.com/
    http://onemistakewith1d.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. O BOŻE. BOŻE. BOŻE. BOŻE. Straciłam oddech!
    Może zacznę od końca. No wiedziałam, że to lou, wiedziałam! Czułam to w kościach! I naprawdę cieszę się z tego spotkania, ale... Louis wydawał się.. inny. Taki zarozumiały i trochę pyszny. I gdyby nie cholerny herb, Harreh już by nie żył...

    Część środkowa - UBÓSTWIAM! Ubóstwiam czasy współczesne. Relacje chłopaków, które są dopiero zalążkiem. Uwielbiam to, co czuje Lou, gdy patrzy na Harry'ego i odwrotnie! I cieszę się, że wylądowali na jakimś zadupiu, a nie w Londynie, bo mniemam, że to również przybliży ich do odgadnięcia zagadki! Prawda?

    A teraz - początek! Tak straszny ból sprawia tęsknota i cierpienie Harry'ego. Ubrałaś to wszystko w doskonałe słowa.

    Jest wspaniale!

    OdpowiedzUsuń
  8. Co Ty gadasz? Moim zdaniem to właśnie teraźniejszość wyszła Ci najlepiej. Wgl cały rozdział wyszedł naprawdę świetnie.A te urywki tej piosenki są takie piękne, że aż mi się płakać zachciało ;( Nie wiem czemu, ale czytając to zdanie: ''Samolot wylądował w niewielkim miasteczku, na jednym ze starych lotnisk. Kto by pomyślał, że los tak wszystko potrafi zaplanować...'' miałam takie ciarki, że ja nie mogę! ;O
    Ta historia jest niesamowita, znaczy jeszcze jej w sumie nie znam, ale czuję, że taka będzie i chcę już ją poznać. Czekam na kolejny <3

    shouldletyougo.blogspot.com
    no-cases.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. super fabuła i fajnie piszesz :) czekam na następną notkę! zapraszam też na moje blogi z opowiadaniami: o REINKARNACJI http://oknozadomem.blogspot.com/ oraz (nowy!) o One Direction http://i-will-be-ur-man.blogspot.com/ proszę, skomentuj i zaobserwuj :) Pluton xx

    ps. strasznie podoba mi się image Twojego bloga ;oo

    OdpowiedzUsuń
  10. Coraz bardziej uwielbiam to opowiadanie. Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością.

    OdpowiedzUsuń