* Niektóre fakty z rzeczywistości, zostały zmienione na potrzeby opowiadania.
12 czerwca 1795 roku.
Tamtego dnia w Londynie pogoda była wręcz niesamowita. Nie padało od kilku dni, a co więcej, słońce świeciło tak, jakby już nigdy nie miało się schować za horyzontem. Gdyby tego było jeszcze mało, ciepłym promykom towarzyszył letni, orzeźwiający wiaterek, który lekko potrząsał zazielenionymi koronami wysokich drzew pnących się wysoko ku niebu. Pod jednym z nich siedział trzynastoletni chłopak z burzą loków na głowie. Towarzyszyła mu jego młodsza o rok kuzynka Katharine o pięknych, niebieskich, niczym lazur, oczach oraz śnieżnobiała suczka imieniem Kira, która wesoło merdała długim ogonem.
Znajdowali się na polanie niedaleko dużego stawu. Woleli unikać ogrodu w domostwie Harry`ego, zwłaszcza tego różanego, w którym matka Harolda kochała przesiadywać popołudniami, pijąc zieloną herbatę, zwłaszcza w dni, które były równie piękne, jak tamten. Bali się, że kobieta przyłapie ich na rozmowach z Louisem - najlepszym przyjacielem Harry`ego. Już wtedy nie wolno było im się spotykać, już wtedy musieli łamać zasady tylko po to, żeby się zobaczyć. Byli najlepszymi przyjaciółmi, osobami, które rozumiały się bez słów, jednak wkrótce ich przyjaźń miała się przerodzić w coś znacznie większego.
- Myślisz, że Louis przyjdzie? - zapytał Harry, opierając się o pień wysokiego drzewa. Katharine spojrzała na niego, równocześnie głaszcząc psa po grzbiecie.
- Obiecał ci to, on nie łamie obietnic - odpowiedziała, uśmiechając się szeroko. - Zazdroszczę wam takiej przyjaźni - dodała po chwili, siadając bliżej swojego kuzyna, do którego podbiegła radosna Kira. - Wydaje się silniejsza, niż wszystkie inne.
- Boję się, że to wszystko w końcu się skończy. Nie chcę, żeby Louis mnie opuścił, nie chcę, żeby Elizabeth była moją żoną. Jest wspaniałą przyjaciółką, ale nic do niej nie czuję... Boję się, że to wszystko się zmieni na gorsze, że będzie całkiem inaczej, niż teraz - powiedział po chwili ciszy. - Wiesz, co byłoby najgorsze? - zapytał, na co Katharine pokręciła głową na znak, że nie ma pojęcia i aby dalej kontynuował. - Utrata Louisa. Teraz i tak jest ciężko, a to dopiero początek, nie wiem, jak poradzę sobie z tym później - westchnął głośno i przeczesał szczupłą dłonią pojedyncze kosmyki włosów, które opadały mu na czoło.
- Macie na tyle siły, by przetrwać. Louis nigdy nie zrezygnowałby z tego, co udało wam się stworzyć. Zbyt bardzo zależy mu na tobie - stwierdziła. - Poza tym zobacz, kto tam biegnie.
Wskazała palcem na chłopaka, który zdyszany zmierzał w ich kierunku. Harry na ten widok wstał z miejsca i uśmiechnął się najszerzej, jak tylko potrafił.
- Harry! - krzyknął Louis, niemalże rzucając się na przyjaciela, a w efekcie przeżyli bardzo bliski kontakt z ziemią. - Cześć Katharine - powiedział do dziewczyny, kiedy udało mu się wstać ze Stylesa.
- Dlaczego ze mną tak entuzjastycznie się nie witasz? - oburzyła się brunetka, przeplatając swoje ręce na piersi. - To niesprawiedliwe, choć wolałabym uniknąć zderzenia z ziemią... W takim razie ci wybaczam, masz szczęście - zaśmiała się cicho, a Louis jej zawtórował.
- Następnym razem postaram się bardziej - obiecał, uśmiechając się szeroko.
- Trzymam cię za słowo - rzekła, wstając. Otrzepała swoją suknię i przywołała do siebie Kirę. - Ja już wracam, zaraz będę miała lekcje gry na fortepianie. Harry, przyjdź jeszcze do mnie wieczorem. Pa, Louis - pomachała na pożegnanie i znikła za puszczą szumiących drzew.
- Długo czekałeś? - zapytał w końcu starszy chłopak, siadając obok przyjaciela, po czym podwinął rękawy w przydużej bluzce. - Nie mogłem przyjść wcześniej, przepraszam.
- Nic się nie stało, wiesz, że w towarzystwie Katharine czas płynie zdecydowanie szybciej, także nie nudziłem się.
Louis pokiwał głową na znak, że rozumie i przypadkowo dotknął dłoni Harry`ego położonej na ziemi. Loczek spojrzał na swojego przyjaciela, a na jego blade policzki wpełzł delikatny rumieniec. Sam nie wiedział, dlaczego jego ciało tak reagowało na dotyk Louisa, na jego gesty i widok. Był wtedy młody, nie zdawał sobie sprawy, że to kiedyś przerodzi się w coś poważniejszego - w coś, przez co w pewnym stopniu ucierpi. Ale Harry nigdy nie żałował, Louis też nie, bo za bardzo kochali siebie nawzajem, by żałować.
28 listopada 2012 roku.
Ze snu wyrwał go głośny dźwięk dzwonka komórki, która leżała po drugiej stronie pokoju. Wstał energicznie, jednak chwilę później pożałował tego, ponieważ jak zawsze uderzył głową o kawałek wystającej lampki nocnej.
- Cholera - warknął, masując się po obolałym czole. Już nieraz miał ją przestawić w inne miejsce, ale po prostu nie chciał, nie lubił zmian i choćby miał uderzać głową za każdym razem, kiedy będzie wstawać z łóżka, to i tak będzie ona stać tam, gdzie stała, na swoim miejscu, bo nie potrafiłby się przyzwyczaić, nie pasowałoby mu nowe miejsce. Dlatego starał się unikać nowych sytuacji.
Podszedł do wysokiej, drewnianej komody, która stała na przeciwko jego dużego, dwuosobowego łóżka, po czym płynnym ruchem zabrał z niej nadal dzwoniący telefon. Nawet nie patrząc na wyświetlacz, nacisnął zieloną słuchawkę i przyłożył aparat do ucha.
- Louis! Miałeś być godzinę temu. Proszę cię, pospiesz się - usłyszał niski głos swojego ojca, który już zapewne od samego rana urzędował w swoim biurze.
- Daj spokój, jest jeszcze noc - pożalił się poirytowany, po czym zamknął ociężałe powieki. - Obraz już przyjechał? - zapytał po chwili, z powrotem siadając na łóżku.
- Jest jedenasta rano. Miałeś być o dziesiątej, obraz czeka na ciebie od ósmej. Chcę go jak najszybciej wystawić, więc proszę cię, pospiesz się.
- Dobra, zaraz się tym zajmę. A widziałeś go? - dociekał.
- Nie, nie miałem czasu. Wiesz, że jutro wyjeżdżam do Berlina, nie jestem w stanie się z tym wszystkim uporać, zwłaszcza, że dzisiaj znów mają dojechać nowe antyki z Warszawy i Wiednia. Dlatego błagam cię, nie zawal tego. Wysłać ci kogoś do pomocy?
- Myślę, że sam sobie poradzę - stwierdził, odsuwając jasnobrązowe rolety w oknie, obok łóżka. - Ale jak nie dam rady, to kogoś sobie załatwię. Nie wiesz, kto przypadkiem jest wolny?
- Chyba Harry, ale nie jestem pewien, zajrzyj później do niego do biblioteki - zaproponował mężczyzna. - A widziałeś się z Kimberly?
- Nie, przecież dopiero wstałem - mruknął, wyglądając przez okno. Widok był naprawdę niesamowity. Wiele budynków o białym kolorze, gdzieniegdzie drzewa, akurat w tamtym momencie pozbawione liści, a w tle niepowtarzalna wieża Eiffla. - Ale poszukam jej zaraz.
Wyszedł biegiem z domu, po drodze energicznie pocierając dłonie o siebie, aby się rozgrzać. Na dworze panował mróz, mimo że na śnieg jeszcze się nie zapowiadało. Naciągnął na uszy puchatą czapkę i dokładnie przewiązał szyję białym, długim szalikiem, spod którego widać było tylko oczy chłopaka.
Droga do biura jego ojca wcale nie była długa, może piętnaście minut spacerkiem, z ewentualnym pośpiechem co najwyżej dziesięć.
Jak to miał w zwyczaju, wstąpił jeszcze do Starbucksa na kawę, by choć trochę się rozgrzać, bo czuł, że przy takim trybie prędzej zamarznie.
Z kubkiem gorącej kawy szedł przez miasto, co chwilę wymijając spieszących się przechodniów. Zastanawiał się, jak wygląda to dzieło, z którego roku pochodzi i co ono przedstawia. Był jedynie pewien tego, że naprawdę miło będzie mu się pracowało, zwłaszcza w towarzystwie Harry`ego.
Harry większość swojej pracy spędzał w niewielkiej bibliotece należącej do jego ojca. Chłopak tam zamykał się w swoim małym, wyjątkowym świecie i studiował kolejne tomy historii świata. Miał podobne zainteresowania, co Louis. Kochał sztukę i historię, dlatego zdecydował się na taką pracę. Oczywiście miał wyższe ambicje, ale wiedział, że małymi kroczkami w końcu uda mu się osiągnąć sukces.
Wcale nie można było go nazwać przyjacielem Louisa. Bo nie byli sobie bliscy, widzieli się mało, toteż rzadko ze sobą rozmawiali. Jednak, jeżeli już się widzieli, naprawdę czuli się w swojej obecności wyjątkowo, swobodnie - tak, jakby znali się od wieków, a przecież tak właśnie było...
Kiedy upił ostatni łyk smacznej, ale chłodnej już kawy, wyrzucił pojemnik do kosza i szybko wszedł schodkami do budynku, a następnie skierował się w stronę biura swojego ojca. Nawet nie pukając, otworzył duże, białe drzwi na oścież i niemalże wbiegł do pomieszczenia, w pośpiechu ściągając czapkę, szalik i beżowy płaszcz.
- Wreszcie jesteś - powiedział wysoki i szczupły, ale dobrze zbudowany mężczyzna, wstając z wielkiego, czarnego krzesła. - Widziałeś się z Kimberly? - zapytał po chwili, spoglądając na swojego syna, całego czerwonego od mrozu panującego na dworze.
- Nie, ale wydaje mi się, że jest u Brigitte albo jak zwykle poszła na zakupy, w końcu do szkoły mają na popołudnie - odpowiedział, podchodząc do cieplutkiego grzejnika. - Gdzie obraz?
- Czeka na ciebie w twojej pracowni. Jeszcze go nie widziałem, ale później na niego zerknę - powiedział, po czym zebrał z biurka plik papierów. - Ja jadę do domu się spakować, bo samolot mamy o piątej nad ranem. Poradzicie sobie z Kimberly, prawda? Ten wyjazd nie będzie dłuższy, niż dwa tygodnie. Zostawiłem wam sporą sumę pieniędzy na kontach i, jak będziecie czegoś potrzebowali, to wiesz, że macie iść z tym do Florence. Ona się we wszystkim odnajdzie - uśmiechnął się, pakując papiery do czarnej, skórzanej teczki.
- Jedziesz z Suzanne? - skrzywił się lekko, przypominając sobie o nowej kobiecie swojego ojca. Sprawiała wrażenie miłej, ale nie mógł się do niej przekonać. Poza tym była tylko o dziewięć lat starsza od Louisa. Miała długie, blond włosy w kolorze słonecznika, duże, szare oczy i długie rzęsy oraz wąskie usta. Figurę też miała świetną. Ogólnie kobieta była bardzo zadbana i miła, ale mimo wszystko Louis nie potrafił jej polubić, podobnie jak Kimberly, która niejeden raz stoczyła kłótnię z ojcem, która dotyczyła właśnie jego nowej kochanki.
Ich matka zmarła dawno na raka, kiedy byli jeszcze mali. Byli do niej naprawdę bardzo przywiązani i zżyci z nią, dlatego nikt nie mógł jej im zastąpić.
- Tak - odpowiedział krótko, stając obok syna, po czym położył mu dłoń na ramieniu. - Louis, wiem, że ci ciężko, Kimberly jeszcze bardziej. Nie akceptujecie Suzanne, ale ona naprawdę bardzo się stara. Zdążyłem ją na tyle poznać, żeby wiedzieć, że jest dla mnie idealna.
- Możesz to stwierdzić po dwóch latach znajomości? - zapytał. - Nieważne. Zaręczyliście się... Widzę, że dzięki niej jesteś szczęśliwszy. Akceptuję ją, ale nie licz, że ot tak ją polubię, choćby nie wiem, jakby się starała, potrzebuję trochę czasu.
- Rozumiem cię doskonale, Louis, cieszę się, że chociaż chcesz spróbować, a to najważniejsze - uśmiechnął się szczerze, ale delikatnie. - I chyba powinieneś wiedzieć najpierw, że... - zatrzymał się na chwilę, by wziąć głębszy oddech. - Już wyznaczyliśmy datę ślubu. Co prawda jeszcze jest ogólna, ale na pewno będzie to koniec maja - dodał, widząc minę swojego syna.
- To naprawdę dobra wiadomość, tato... - odpowiedział, zaciskając dłonie w pięści, po czym uśmiechnął się blado. - Ale ja już pójdę. W końcu obraz czeka już na mnie od ósmej - oświadczył, a następnie zniknął za drzwiami biura, kierując się do swojej jakże przyjemnej pracowni.
- Przepraszam, że tak późno! Naprawdę spieszyłam się, jak mogłam! Cholerne korki, przysięgam, że już nigdy więcej nie wsiądę do samochodu, skoro szybciej doszłabym do ciebie na piechotę - oburzyła się Ashley, wpadając do pokoju swojego najlepszego przyjaciela, jakim był Tomlinson. - A teraz gadaj, o co chodzi, bo po twojej minie i stanie twierdzę, że nie jest dobrze.
Blondynka podeszła do Louisa i usiadła na łóżku koło niego.
- Pamiętasz, jak mówiłem ci o tym obrazie, który miał przyjść z Wielkiej Brytanii, aż tutaj - do Paryża? No i którym miałem się zająć i zbadać jego historii? - zapytał, patrząc na Ashley, która energicznie pokiwała twierdząco głową. - No to faktycznie, przyszedł i, cholera, sam nie wiem, co mam o nim myśleć - warknął, wstając z łóżka, po czym podszedł do swojego dużego biurka i podniósł z niego średnich rozmiarów płótno. - Ta cała sytuacja jest chora i naprawdę dziwna. Sama zobacz - powiedział, podając Ashley obraz.
Dziewczyna uważnie się mu przyjrzała. Zacisnęła wargi w wąską linię, a opuszki palców wbiła w płótno.
- Jak to możliwe, że widzę ciebie? I twojego asystenta? W dziwnej sytuacji? Bo nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek tak na niego patrzył. Louis, powiedz mi, że sobie ze mnie żartujesz, bo to jest strasznie dziwne - powiedziała, odkładając dzieło na bok. - Z którego roku jest?
- Z tysiąc osiemset pierwszego. Nie żartuję. Byłem tak samo zdziwiony, jak ty.W dodatku te sny. Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że ja już tą scenę widziałem. I kilka innych. W dodatku śni mi się Harry, a to dziwne. Ja... sam nie wiem, co mam o tym myśleć. Kiedy jeszcze nie widziałem tego obrazu, wydawało mi się, że to normalne. Parę przypadkowych snów, nic wielkiego, może oglądałem coś w telewizji albo czytałem książkę i zostało to w mojej pamięci, ale ten obraz zbił mnie z tropu.
- Kto go znalazł? - zapytała, układając w głowie pewien plan.
- Jakiś chłopak, malarz. Nie mam pojęcia, kto to, ale wiem, że dostarczył nam go z jakiejś miejscowości pod Londynem. Nic więcej nie wiem.
- Najlepiej będzie, jeśli pójdziesz do biblioteki i poszukasz w książkach historycznych, może coś znajdziesz? Jak nie, trzeba będzie zadzwonić do tego chłopaka.
Znajdowali się na polanie niedaleko dużego stawu. Woleli unikać ogrodu w domostwie Harry`ego, zwłaszcza tego różanego, w którym matka Harolda kochała przesiadywać popołudniami, pijąc zieloną herbatę, zwłaszcza w dni, które były równie piękne, jak tamten. Bali się, że kobieta przyłapie ich na rozmowach z Louisem - najlepszym przyjacielem Harry`ego. Już wtedy nie wolno było im się spotykać, już wtedy musieli łamać zasady tylko po to, żeby się zobaczyć. Byli najlepszymi przyjaciółmi, osobami, które rozumiały się bez słów, jednak wkrótce ich przyjaźń miała się przerodzić w coś znacznie większego.
- Myślisz, że Louis przyjdzie? - zapytał Harry, opierając się o pień wysokiego drzewa. Katharine spojrzała na niego, równocześnie głaszcząc psa po grzbiecie.
- Obiecał ci to, on nie łamie obietnic - odpowiedziała, uśmiechając się szeroko. - Zazdroszczę wam takiej przyjaźni - dodała po chwili, siadając bliżej swojego kuzyna, do którego podbiegła radosna Kira. - Wydaje się silniejsza, niż wszystkie inne.
- Boję się, że to wszystko w końcu się skończy. Nie chcę, żeby Louis mnie opuścił, nie chcę, żeby Elizabeth była moją żoną. Jest wspaniałą przyjaciółką, ale nic do niej nie czuję... Boję się, że to wszystko się zmieni na gorsze, że będzie całkiem inaczej, niż teraz - powiedział po chwili ciszy. - Wiesz, co byłoby najgorsze? - zapytał, na co Katharine pokręciła głową na znak, że nie ma pojęcia i aby dalej kontynuował. - Utrata Louisa. Teraz i tak jest ciężko, a to dopiero początek, nie wiem, jak poradzę sobie z tym później - westchnął głośno i przeczesał szczupłą dłonią pojedyncze kosmyki włosów, które opadały mu na czoło.
- Macie na tyle siły, by przetrwać. Louis nigdy nie zrezygnowałby z tego, co udało wam się stworzyć. Zbyt bardzo zależy mu na tobie - stwierdziła. - Poza tym zobacz, kto tam biegnie.
Wskazała palcem na chłopaka, który zdyszany zmierzał w ich kierunku. Harry na ten widok wstał z miejsca i uśmiechnął się najszerzej, jak tylko potrafił.
- Harry! - krzyknął Louis, niemalże rzucając się na przyjaciela, a w efekcie przeżyli bardzo bliski kontakt z ziemią. - Cześć Katharine - powiedział do dziewczyny, kiedy udało mu się wstać ze Stylesa.
- Dlaczego ze mną tak entuzjastycznie się nie witasz? - oburzyła się brunetka, przeplatając swoje ręce na piersi. - To niesprawiedliwe, choć wolałabym uniknąć zderzenia z ziemią... W takim razie ci wybaczam, masz szczęście - zaśmiała się cicho, a Louis jej zawtórował.
- Następnym razem postaram się bardziej - obiecał, uśmiechając się szeroko.
- Trzymam cię za słowo - rzekła, wstając. Otrzepała swoją suknię i przywołała do siebie Kirę. - Ja już wracam, zaraz będę miała lekcje gry na fortepianie. Harry, przyjdź jeszcze do mnie wieczorem. Pa, Louis - pomachała na pożegnanie i znikła za puszczą szumiących drzew.
- Długo czekałeś? - zapytał w końcu starszy chłopak, siadając obok przyjaciela, po czym podwinął rękawy w przydużej bluzce. - Nie mogłem przyjść wcześniej, przepraszam.
- Nic się nie stało, wiesz, że w towarzystwie Katharine czas płynie zdecydowanie szybciej, także nie nudziłem się.
Louis pokiwał głową na znak, że rozumie i przypadkowo dotknął dłoni Harry`ego położonej na ziemi. Loczek spojrzał na swojego przyjaciela, a na jego blade policzki wpełzł delikatny rumieniec. Sam nie wiedział, dlaczego jego ciało tak reagowało na dotyk Louisa, na jego gesty i widok. Był wtedy młody, nie zdawał sobie sprawy, że to kiedyś przerodzi się w coś poważniejszego - w coś, przez co w pewnym stopniu ucierpi. Ale Harry nigdy nie żałował, Louis też nie, bo za bardzo kochali siebie nawzajem, by żałować.
28 listopada 2012 roku.
Ze snu wyrwał go głośny dźwięk dzwonka komórki, która leżała po drugiej stronie pokoju. Wstał energicznie, jednak chwilę później pożałował tego, ponieważ jak zawsze uderzył głową o kawałek wystającej lampki nocnej.
- Cholera - warknął, masując się po obolałym czole. Już nieraz miał ją przestawić w inne miejsce, ale po prostu nie chciał, nie lubił zmian i choćby miał uderzać głową za każdym razem, kiedy będzie wstawać z łóżka, to i tak będzie ona stać tam, gdzie stała, na swoim miejscu, bo nie potrafiłby się przyzwyczaić, nie pasowałoby mu nowe miejsce. Dlatego starał się unikać nowych sytuacji.
Podszedł do wysokiej, drewnianej komody, która stała na przeciwko jego dużego, dwuosobowego łóżka, po czym płynnym ruchem zabrał z niej nadal dzwoniący telefon. Nawet nie patrząc na wyświetlacz, nacisnął zieloną słuchawkę i przyłożył aparat do ucha.
- Louis! Miałeś być godzinę temu. Proszę cię, pospiesz się - usłyszał niski głos swojego ojca, który już zapewne od samego rana urzędował w swoim biurze.
- Daj spokój, jest jeszcze noc - pożalił się poirytowany, po czym zamknął ociężałe powieki. - Obraz już przyjechał? - zapytał po chwili, z powrotem siadając na łóżku.
- Jest jedenasta rano. Miałeś być o dziesiątej, obraz czeka na ciebie od ósmej. Chcę go jak najszybciej wystawić, więc proszę cię, pospiesz się.
- Dobra, zaraz się tym zajmę. A widziałeś go? - dociekał.
- Nie, nie miałem czasu. Wiesz, że jutro wyjeżdżam do Berlina, nie jestem w stanie się z tym wszystkim uporać, zwłaszcza, że dzisiaj znów mają dojechać nowe antyki z Warszawy i Wiednia. Dlatego błagam cię, nie zawal tego. Wysłać ci kogoś do pomocy?
- Myślę, że sam sobie poradzę - stwierdził, odsuwając jasnobrązowe rolety w oknie, obok łóżka. - Ale jak nie dam rady, to kogoś sobie załatwię. Nie wiesz, kto przypadkiem jest wolny?
- Chyba Harry, ale nie jestem pewien, zajrzyj później do niego do biblioteki - zaproponował mężczyzna. - A widziałeś się z Kimberly?
- Nie, przecież dopiero wstałem - mruknął, wyglądając przez okno. Widok był naprawdę niesamowity. Wiele budynków o białym kolorze, gdzieniegdzie drzewa, akurat w tamtym momencie pozbawione liści, a w tle niepowtarzalna wieża Eiffla. - Ale poszukam jej zaraz.
Wyszedł biegiem z domu, po drodze energicznie pocierając dłonie o siebie, aby się rozgrzać. Na dworze panował mróz, mimo że na śnieg jeszcze się nie zapowiadało. Naciągnął na uszy puchatą czapkę i dokładnie przewiązał szyję białym, długim szalikiem, spod którego widać było tylko oczy chłopaka.
Droga do biura jego ojca wcale nie była długa, może piętnaście minut spacerkiem, z ewentualnym pośpiechem co najwyżej dziesięć.
Jak to miał w zwyczaju, wstąpił jeszcze do Starbucksa na kawę, by choć trochę się rozgrzać, bo czuł, że przy takim trybie prędzej zamarznie.
Z kubkiem gorącej kawy szedł przez miasto, co chwilę wymijając spieszących się przechodniów. Zastanawiał się, jak wygląda to dzieło, z którego roku pochodzi i co ono przedstawia. Był jedynie pewien tego, że naprawdę miło będzie mu się pracowało, zwłaszcza w towarzystwie Harry`ego.
Harry większość swojej pracy spędzał w niewielkiej bibliotece należącej do jego ojca. Chłopak tam zamykał się w swoim małym, wyjątkowym świecie i studiował kolejne tomy historii świata. Miał podobne zainteresowania, co Louis. Kochał sztukę i historię, dlatego zdecydował się na taką pracę. Oczywiście miał wyższe ambicje, ale wiedział, że małymi kroczkami w końcu uda mu się osiągnąć sukces.
Wcale nie można było go nazwać przyjacielem Louisa. Bo nie byli sobie bliscy, widzieli się mało, toteż rzadko ze sobą rozmawiali. Jednak, jeżeli już się widzieli, naprawdę czuli się w swojej obecności wyjątkowo, swobodnie - tak, jakby znali się od wieków, a przecież tak właśnie było...
Kiedy upił ostatni łyk smacznej, ale chłodnej już kawy, wyrzucił pojemnik do kosza i szybko wszedł schodkami do budynku, a następnie skierował się w stronę biura swojego ojca. Nawet nie pukając, otworzył duże, białe drzwi na oścież i niemalże wbiegł do pomieszczenia, w pośpiechu ściągając czapkę, szalik i beżowy płaszcz.
- Wreszcie jesteś - powiedział wysoki i szczupły, ale dobrze zbudowany mężczyzna, wstając z wielkiego, czarnego krzesła. - Widziałeś się z Kimberly? - zapytał po chwili, spoglądając na swojego syna, całego czerwonego od mrozu panującego na dworze.
- Nie, ale wydaje mi się, że jest u Brigitte albo jak zwykle poszła na zakupy, w końcu do szkoły mają na popołudnie - odpowiedział, podchodząc do cieplutkiego grzejnika. - Gdzie obraz?
- Czeka na ciebie w twojej pracowni. Jeszcze go nie widziałem, ale później na niego zerknę - powiedział, po czym zebrał z biurka plik papierów. - Ja jadę do domu się spakować, bo samolot mamy o piątej nad ranem. Poradzicie sobie z Kimberly, prawda? Ten wyjazd nie będzie dłuższy, niż dwa tygodnie. Zostawiłem wam sporą sumę pieniędzy na kontach i, jak będziecie czegoś potrzebowali, to wiesz, że macie iść z tym do Florence. Ona się we wszystkim odnajdzie - uśmiechnął się, pakując papiery do czarnej, skórzanej teczki.
- Jedziesz z Suzanne? - skrzywił się lekko, przypominając sobie o nowej kobiecie swojego ojca. Sprawiała wrażenie miłej, ale nie mógł się do niej przekonać. Poza tym była tylko o dziewięć lat starsza od Louisa. Miała długie, blond włosy w kolorze słonecznika, duże, szare oczy i długie rzęsy oraz wąskie usta. Figurę też miała świetną. Ogólnie kobieta była bardzo zadbana i miła, ale mimo wszystko Louis nie potrafił jej polubić, podobnie jak Kimberly, która niejeden raz stoczyła kłótnię z ojcem, która dotyczyła właśnie jego nowej kochanki.
Ich matka zmarła dawno na raka, kiedy byli jeszcze mali. Byli do niej naprawdę bardzo przywiązani i zżyci z nią, dlatego nikt nie mógł jej im zastąpić.
- Tak - odpowiedział krótko, stając obok syna, po czym położył mu dłoń na ramieniu. - Louis, wiem, że ci ciężko, Kimberly jeszcze bardziej. Nie akceptujecie Suzanne, ale ona naprawdę bardzo się stara. Zdążyłem ją na tyle poznać, żeby wiedzieć, że jest dla mnie idealna.
- Możesz to stwierdzić po dwóch latach znajomości? - zapytał. - Nieważne. Zaręczyliście się... Widzę, że dzięki niej jesteś szczęśliwszy. Akceptuję ją, ale nie licz, że ot tak ją polubię, choćby nie wiem, jakby się starała, potrzebuję trochę czasu.
- Rozumiem cię doskonale, Louis, cieszę się, że chociaż chcesz spróbować, a to najważniejsze - uśmiechnął się szczerze, ale delikatnie. - I chyba powinieneś wiedzieć najpierw, że... - zatrzymał się na chwilę, by wziąć głębszy oddech. - Już wyznaczyliśmy datę ślubu. Co prawda jeszcze jest ogólna, ale na pewno będzie to koniec maja - dodał, widząc minę swojego syna.
- To naprawdę dobra wiadomość, tato... - odpowiedział, zaciskając dłonie w pięści, po czym uśmiechnął się blado. - Ale ja już pójdę. W końcu obraz czeka już na mnie od ósmej - oświadczył, a następnie zniknął za drzwiami biura, kierując się do swojej jakże przyjemnej pracowni.
- Przepraszam, że tak późno! Naprawdę spieszyłam się, jak mogłam! Cholerne korki, przysięgam, że już nigdy więcej nie wsiądę do samochodu, skoro szybciej doszłabym do ciebie na piechotę - oburzyła się Ashley, wpadając do pokoju swojego najlepszego przyjaciela, jakim był Tomlinson. - A teraz gadaj, o co chodzi, bo po twojej minie i stanie twierdzę, że nie jest dobrze.
Blondynka podeszła do Louisa i usiadła na łóżku koło niego.
- Pamiętasz, jak mówiłem ci o tym obrazie, który miał przyjść z Wielkiej Brytanii, aż tutaj - do Paryża? No i którym miałem się zająć i zbadać jego historii? - zapytał, patrząc na Ashley, która energicznie pokiwała twierdząco głową. - No to faktycznie, przyszedł i, cholera, sam nie wiem, co mam o nim myśleć - warknął, wstając z łóżka, po czym podszedł do swojego dużego biurka i podniósł z niego średnich rozmiarów płótno. - Ta cała sytuacja jest chora i naprawdę dziwna. Sama zobacz - powiedział, podając Ashley obraz.
Dziewczyna uważnie się mu przyjrzała. Zacisnęła wargi w wąską linię, a opuszki palców wbiła w płótno.
- Jak to możliwe, że widzę ciebie? I twojego asystenta? W dziwnej sytuacji? Bo nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek tak na niego patrzył. Louis, powiedz mi, że sobie ze mnie żartujesz, bo to jest strasznie dziwne - powiedziała, odkładając dzieło na bok. - Z którego roku jest?
- Z tysiąc osiemset pierwszego. Nie żartuję. Byłem tak samo zdziwiony, jak ty.W dodatku te sny. Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że ja już tą scenę widziałem. I kilka innych. W dodatku śni mi się Harry, a to dziwne. Ja... sam nie wiem, co mam o tym myśleć. Kiedy jeszcze nie widziałem tego obrazu, wydawało mi się, że to normalne. Parę przypadkowych snów, nic wielkiego, może oglądałem coś w telewizji albo czytałem książkę i zostało to w mojej pamięci, ale ten obraz zbił mnie z tropu.
- Kto go znalazł? - zapytała, układając w głowie pewien plan.
- Jakiś chłopak, malarz. Nie mam pojęcia, kto to, ale wiem, że dostarczył nam go z jakiejś miejscowości pod Londynem. Nic więcej nie wiem.
- Najlepiej będzie, jeśli pójdziesz do biblioteki i poszukasz w książkach historycznych, może coś znajdziesz? Jak nie, trzeba będzie zadzwonić do tego chłopaka.
To wydarzenie miało być przełomem w jego życiu, czymś nowym, niezwykłym, ale czy na pewno takie było?
I'll write it again, our story will not end...*
~***~
Jestem zmęczona, spać mi się chcę, ale Midori rozdział sprawdziła więc dodaje <3 Dziękuję ci słońce, dziękuję za komentarze i wejścia <3 No i jeżeli czytasz, to skomentuj ;3
Zaległości na waszych blogach za niedługo nadrobię! ;3 Kolejny dodam chyba za tydzień ;3
* urywek tekstu, z piosenki B2ST - FICTION
Nareszcie! Od samego początku wiedziałam, że to będzie coś. Opowiadanie jak najbardziej w moim guście i jestem nim totalnie zafascynowana. Już Ci kiedyś mówiłam, podczas naszej rozmowy, że podobają mi się wszystkie twoje pomysły, ten jest chyba najlepszy, według mnie. Mam nadzieję, że jeszcze pozytywnie mnie zaskoczysz. Jak dotychczas same pozytywy ode mnie! :D
OdpowiedzUsuńA myślałam, że będę pierwsza x D.
OdpowiedzUsuńNo cóż, oczywiście suuuper, no bo... jakże by inaczej?
Kira mnie rozwaliła x DDDD". Nadal mam ten sam obraz przed oczami x D. Dobra... ale serio xD.
Uhuhu, chcę nexta... to good x D.
Mimo że mam wrażenie, że już kiedyś czytałam coś bardzo podobnego, to podoba mi się. Czyżbyś wplotła w to opowiadanie trochę fantastyki, czy mi się tylko wydaje? W każdym razie jak najbardziej mój gust. Czekam na kolejną notkę.
OdpowiedzUsuńTo dopiero początek, ale jak najbardziej mi się podoba.
OdpowiedzUsuńTak, tak, tak. To zdecydowanie najciekawsza fabuła ze wszystkich, jakie czytałam. Pierwsza scena - gdy chłopcy byli młodsi to doskonałe uzupełnienie rozdziału. Opisuje nam bardziej ich zażyłość, bliskość. Obrazuje doskonale, co dla siebie kiedyś znaczyli. A teraźniejszosć? Normalnie nie wiem co myśleć. Chociaż w sumie... wiem. Wiem, że Lou i Harreh nie pozostają w zbyt bliskich kontaktach, ale mniemam, że to się rychło zmieni, prawda? Lou widać nie jest zbytnio zadowolony z przyszłego ślubu taty, ale i ja mu się nie dziwię. Zapowiada się niezwykle interesująco!
OdpowiedzUsuńOh tak! Jejku, genialne... Naprawdę jestem zachwycona tym pomysłem i bardzo podoba mi się pierwszy rozdział. Już jest obraz i Louis się dowiedział. Czekam tylko na reakcję Harry'ego. Czekam z niecierpliwością na dwójkę xx Zapraszam do mnie na : http://love-helping-me.blogspot.com/ :)
OdpowiedzUsuńNo paczaj, wyznajesz mi miłość publicznie. Jaka ty jesteś romantyczna, haha ^^
OdpowiedzUsuńMyślę, że "słońce" to właściwe słowo dla mnie, bo bez słońca nie można żyć i świeci (przykładem). Z drugiej strony na słońce też nie można patrzeć, bo można wzrok stracić... Ej, ja nie jestem brzydka!!! ;P
Szkoda, że nie jesteś facetem, to bym się zakochała przez te słówko, buhaha xD
Myślałam, że inaczej opiszesz końcówkę. Myślałam, że opiszesz tą sytuację, jak Lou i Harry widzą ten obraz i są zaskoczeni (ewentualnie całują się namiętnie, bo rozumieją, że są sobie przeznaczeni xD). No widzisz, żono, potrafisz mnie jeszcze zaskoczyć! C:
Ej, ej, a gdzie moje konie? No weź nie bądź okrutna! Ja chcę konie! MUUUUU. ~ Tia, znów nie pamiętam, jak one "mówią" xD~
Ej, ja na serio jestem uzależniona od minki "XD". Buuu, muszę iść na odwyk D:
Louisie i Harry - weźcie już się pocałujcie, oki? Czekam na ich wielką love, tonę romantyzmu i wygyly fajnych momentów, zwrotów akcji! ;D
A ja Tobie dziękuję, Księżyculku, że mnie wspierasz i jesteś :***
Taka miłość w tamtych czas. Po prostu niesamowite. Świetny pomysł na fabułę. Czekam na ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńP.S. Zapraszam do mnie: http://ruletheworldourslove.blogspot.com/
Wpadłam tutaj przypadkiem, ale ni cholerę tego nie żałuję. Damn, kobieto, kocham Twój styl pisania, uwielbiam sposób w jaki można się wczuć czytając Twoją twórczość, no i ubóstwiam fabułę, która zdaje się być strasznie oryginalna, inna niż pozostałe blogi o tematyce Larry'ego. Kurczę, jestem pod tak ogromnym wrażeniem, że nie mam bladego pojęcia co tutaj napisać, bo aktualnie staram się nie myśleć o niezbyt logicznej składni moich zdań, którą zdałam się tutaj zaprezentować ;D
OdpowiedzUsuńkocham, kocham, kocham ♥ no i z niecierpliwością czekam na kontynuację *_* . x @PezzHoralik
Jejku, świeetnee:D Podoba mi się:D Ten obraz zbił mnie lekko z tropu, ale już ok, pokapowałam xD
OdpowiedzUsuńCiekawe co się wydarzy w następnym rozdziale:D Weź pisz szybko, bo się nie mogę doczekać:D
A tak wgl, to ja chcę Harry'ego! :D I koniec, kropka:3
Do następnego ,weny życzę:D
Wow, kurczę pierwszy raz czytam opowiadanie o Larrym tak inne od pozostałych. Takie wyjątkowe ? Cudownie czyta się tak odmienne sytuacje. Ten obraz ... Wow. Zaraz zacznę czytać rozdział 2 Xx Świetne !
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie ^^ Wyciągnęła się w nie i zamierzam przeczytać całe! Chciałabym pogratulować ci świetnego pomysłu na opowiadanie, naprawdę jest mega :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie todaytomorrowforever21.blogspot.de