Tytuł: „Lullaby” ( Kołysanka )
Ilośc słów: 23718
Parring: Harry Styles & Louis Tomlinson.
Fabuła: Osiemnastoletni, niewidomy Harry samotnie spędza ostatnią wigilię. Siedząc w parku przypomina sobie wszystkie wcześniejsze wspomnienia dotyczące świąt, które spędził w towarzystwie Louisa, czyli swojej jedynej miłości.
Od autorki: Czemu Lullaby? Hmm, myślę że te wszystkie wspomnienia to w pewien sposób właśnie kołysanka do snu. Ale w pełni zrozumiecie, kiedy przeczytacie. Tego oneshota napisałam w lipcu, opublikowałam na swoim blogu, ale raczej nikt z was nie czytał, a jeżeli już coś, to ta wersja jest lepsza, bardziej dopracowana i poprawiona. Myślałam, że zdążę napisac jednoparta z Zarry`m, ale przeceniłam swoje siły, dodam go dopiero bliżej świąt. Bo po tym opowiadaniu, za tydzień najprawdopodobniej dodam 1 rozdział Last Whisper.
Ilośc słów: 23718
Parring: Harry Styles & Louis Tomlinson.
Fabuła: Osiemnastoletni, niewidomy Harry samotnie spędza ostatnią wigilię. Siedząc w parku przypomina sobie wszystkie wcześniejsze wspomnienia dotyczące świąt, które spędził w towarzystwie Louisa, czyli swojej jedynej miłości.
Od autorki: Czemu Lullaby? Hmm, myślę że te wszystkie wspomnienia to w pewien sposób właśnie kołysanka do snu. Ale w pełni zrozumiecie, kiedy przeczytacie. Tego oneshota napisałam w lipcu, opublikowałam na swoim blogu, ale raczej nikt z was nie czytał, a jeżeli już coś, to ta wersja jest lepsza, bardziej dopracowana i poprawiona. Myślałam, że zdążę napisac jednoparta z Zarry`m, ale przeceniłam swoje siły, dodam go dopiero bliżej świąt. Bo po tym opowiadaniu, za tydzień najprawdopodobniej dodam 1 rozdział Last Whisper.
24 grudzień 2011 rok, godzina 23:07, Hyde Park, Londyn, siódma ławka od wejścia.
Minęło dokładnie dziesięć lat, ale mimo to, wydaje mi się, jakby nasze pierwsze spotkanie miało miejsce wczoraj. Wciąż w myślach mam jego uśmiechniętą twarz i nie raz starałem wyobrazić sobie jak wygląda dzisiaj. Nadal czuję zapach cytrusów i słyszę jego głos. I przez ostatni rok zdałem sobie sprawę, jak bardzo mi go brakuje, jak bardzo chciałbym spędzić z nim kolejne święta. Bo zawsze byliśmy razem, odkąd skończyłem dziewięć lat. Już dawno uświadomiłem sobie, że był ważną częścią w moim życiu i nic, ani nikt nie jest wstanie wypełnić jego miejsca. On pozostawił po sobie ślad na moim sercu, to on jest osobą, w której się zakochałem...
24 grudzień 2002 rok.
Ulice były przysypane grubą warstwą śniegu, a padać zaczął dopiero kilka dni wcześniej. Jednak lubiłem śnieg i święta, choć nie spędzałem ich z rodzicami. Zginęli w wypadku kiedy miałem zaledwie trzy lata. Jednak moja ciotka, okazała się na tyle miła, że przygarnęła mnie pod swój dach. Mieszkała sama, nie doczekała się męża ani potomstwa, nie lubiła samotności. Mówiła mi, że zawsze marzyła o gromadce dzieci, marzy o nich do dzisiaj. Bo tak naprawdę nigdy nie zastąpiłbym jej prawdziwego syna.
Siedziałem przy wysokiej, przystrojonej na złoto-niebiesko choince, połyskującej milionami światełek i tępo wpatrywałem się w telewizor. Jako dziecko kochałem kreskówki, ale tamtego dnia wcale nie miałem ochoty ich oglądać. Byłem podekscytowany słowami ciotki, która powiedziała, że w końcu przestanę czuć się samotny, że ma dla mnie w pewnym sensie gwiazdkowy prezent, o ile można było Jego nim nazwać.
Czekałem niecierpliwie, czując jak ciepłe powietrze ulatniające się z zapalonego kominka otula moje chłodne ciało. Uśmiechnąłem się mimowolnie i spojrzałem na drzwi wejściowe, które właśnie otworzyły się na oścież. Stanęła w nich szeroko uśmiechnięta ciotka z torbami w ręku.
Nawet nie spostrzegłem, że za nią stoi ktoś jeszcze. Dopiero kiedy wszedł głębiej do środka mogłem go zobaczyć.
Był wyższy i starszy ode mnie, ale tylko o dwa lata. Jego intensywne niebiesko-zielone otoczone wianuszkiem czarnych rzęs oczy przeszywały mnie na wskroś. Jego włosy były dość krótkie, ale wywinięte na wszystkie strony. Nie uśmiechał się, był raczej przestraszony, zaniepokojony. Czyżby to on był moim 'gwiazdkowym prezentem'?
- Harry, to jest Louis – rzekła uśmiechnięta ciotka, wchodząc do salonu, równocześnie ciągnąc za sobą chłopaka.
Stanął na samym środku i gorączkowo zaczął wodzić swoim wzrokiem po całym pomieszczeniu, w końcu zatrzymując go na mnie. Ale nie uśmiechnął się. Tamtego wieczoru przez cały czas miał ten sam wyraz twarzy. Nie mówił też nic. Bał się.
- Od dzisiaj będzie z nami mieszkał – zakomunikowała kobieta, ściągając z siebie gruby, mokry od śniegu płaszcz. - Harry, umyj ręce i siadajcie do stołu.
Skinąłem głową i jeszcze raz spojrzałem na chłopaka. W dłoni trzymał jakby naszyjnik, który później okazał się zegarkiem. Zegarkiem, który dla niego znaczył tak wiele.
Uśmiechnąłem się delikatnie na to wspomnienie. Kto by pomyślał, że ciotka przychodząc do domu z Louisem, przyprowadziła mi największe szczęście w moim życiu.
I Louis w końcu się otworzył, zaczął ze mną rozmawiać. Przestał być tak potwornie skryty w sobie. Lubiłem go uśmiechniętego, jego śmiech zarażał. Kochałem te szczęśliwe iskierki tańczące w jego pięknych oczach. Pamiętam je do dziś, chociaż przez tak długi czas nie mogłem ich zobaczyć.
24 grudzień 2003 rok.
Za ubieranie choinki zabieraliśmy się od rana, jednak dużo czasu zajęła nam jazda na sankach. Oczywiście do domu przyszliśmy cali przemoczeni, na co ciotka wpadła w panikę, że zachorujemy, a sama sobie nie poradzi.
Zrobiła nam po kubku gorącej, pysznej czekolady, po czym zabrała się za pichcenie świątecznej kolacji, powierzając nam choinkę.
Louis wyciągnął ze schowka duże pudło przeznaczone na ozdoby świąteczne i postawił je przy drzewku. Od razu otworzyłem je i wyciągnąłem pierwszą, złotą bombkę połyskującą w świetle.
- Pamiętam święta w moim rodzinnym domu – westchnął Louis na co spojrzałem na niego zdziwiony. Wcześniej nigdy nie wspominał o swojej przeszłości.
Zawiesiłem ozdobę na zielonej gałęzi i podszedłem bliżej przyjaciela.
- Nie musisz mówić, widzę że ci ciężko – odpowiedziałem kładąc dłoń na jego ramieniu. Czułem ciepło bijące od jego ciała.
Louis uśmiechnął się delikatnie jakby do siebie o spojrzał na mnie, a w jego oczach znów mogłem dostrzec te niepowtarzalne iskierki.
- Ale chcę, Harry. Źle mi jest ukrywać wszystko w sobie – szepnął, przygryzając dolną wargę ust po czym usiadł na miękkim dywanie.
Również usiadłem obok niego i podparłem dłońmi głowę by ją podtrzymać. Miałem zaledwie dziesięć lat, on dwanaście, ale mimo to jak na swój wiek byliśmy bardzo dojrzali, nie co różniliśmy się od naszych rówieśników.
- Nie chciałem opuszczać domu – zaczął dosyć niepewnie. - Było mi tam dobrze... Miałem jeszcze siostrę, młodszą o rok. Zawsze mogliśmy na sobie polegać. I rodzice robili wszystko, żeby żyło nam się dobrze, żebyśmy byli razem, rodziną. Ale pewnego wieczoru ojciec przyszedł do domu i powiedział, że stracił pracę, dzięki której mogliśmy przetrwać. I mimo że obydwoje starali się zdobyć pieniądze było coraz gorzej. Nie raz nie mieliśmy co jeść... Opieka społeczna nie miała litości. Zabrała mnie i Charlotte, później rozdzieliła. I do tej pory nie wiem co dzieje się z moimi rodzicami, z Charlotte, czy udało im się wyjść na równą. Minęły dopiero cztery lata, ale strasznie za nimi tęsknię – powiedział łamiącym się głosem. - Moja mama była najbardziej dobrą, uczynną i kochającą kobietą jaką znałem. Kochałem ją. Tatę i Charlotte też. Brakuję mi ich.
Starłem mu z policzka łzy, które bezustannie wypływały z jego mokrych oczu.
- Ale kiedy dorosnę, będę chciał ich znaleźć, powiedzieć jak bardzo ich kocham... Nie miałem na to czasu.
Wiedziałem jak cierpi, jakie to dla niego trudne, w końcu zabierał się za to przez rok. Kochał swoją rodzinę, ale nie mogli być razem, musiał zostać ze mną. Ale przez ten rok zdążyłem przywiązać się do niego. Był moim przyjacielem, światełkiem w tunelu.
- Wiem jak to jest tęsknic, za rodziną – odpowiedziałem na co przytulił mnie do siebie. - Sam chciałbym powiedzieć im że ich kocham, że tęsknię, że mi ich brakuje – szepnąłem chowając głowę w zagłębieniu jego szyi.
Nie mówił nic. Wiedział że słowa nic nie pomogą. Po prostu siedzieliśmy w nasze drugie, wspólne święta obok jeszcze nie ubranej choinki i rozumieliśmy się bez słów. Tylko z Louisem tak mogłem. Tylko on mnie rozumiał.
Wtedy pierwszy raz otworzył się przede mną, wtedy powstała jakaś więź pomiędzy nami. I nawet jako dzieci nie widzieliśmy życia poza sobą, byliśmy nierozłączni.
Zdarzały się te przykre momenty, które zawsze doprowadzały mnie do łez, ale były i te zabawne, takie jak ta...
24 grudzień 2004 roku, południe.
- Masz naprawdę słabą pamięć – powiedziałem głosem pełnym wyrzutu, po czym spojrzałem na siatkę z zakupami.
- Może i nie zabrałem listy, ale przynajmniej pamiętałem co było na niej napisane – odgryzł się i usiadł obok mnie.
- Jeżeli o czyś zapomniałeś i ciotka znów każe nam iść do tego sklepu przed zamknięciem, to pójdziesz sam, mi się spieszy – zakomunikowałem, na co chłopak parsknął śmiechem.
- Na „Toma i Jerry”? Przecież wszystkie odcinki znasz na pamięć, Harry.
Wzruszyłem ramionami. Owszem, pamiętałem każdy, ale to nie zmienia faktu, że nie mogę ich oglądać.
- Nie ważne, po prostu gdy tylko wysiądziemy musimy się nieźle pospieszyć. Jestem ciekawy jaki odcinek pójdzie dzisiaj. Może jakiś świąteczny? Ten lubię najbardziej – uśmiechnąłem się szeroko, co Louis odwzajemnił.
- Obejrzę razem z tobą.
Zdziwiłem się. Nigdy nie oglądał tej bajki razem ze mną. Nie lubił jej, w końcu był starszy. Czułem się jakbym miał brata, z takim, z którym czasami się pokłócę, porzucam w niego poduszkami, czasami w złości zepsuję mu jakąś jego rzecz, ale mimo to wiem że mogę na nim polegać, że zawsze mi pomoże.
Przeniosłem swój wzrok z siatki z zakupami na szybę tramwaju, w którym właśnie siedzieliśmy i czekaliśmy, aż dojedzie na naszą ulicę. Jednak nie pasowały mi widoki za oknem.
- Louis – trąciłem go łokciem, przez co on spojrzał na mnie zdezorientowany. No tak, nie wiedział o co chodzi.
Niby był starszy, ale czasem wydawało mi się, że przerastam go inteligencją, oczywiście, nie mówię, że był głupi...
- Poznajesz tę okolicę? - zapytałem, wstając z miejsca. - Wydaje mi się, że przegapiliśmy kilka przystanków.
Chłopak otworzył szerzej oczy i również spojrzał na widok za oknem.
- Chodź, Harry – powiedział pospiesznie, kiedy tramwaj zatrzymał się na przystanku. Niemalże wyskoczyliśmy z niego popychając przy tym jakąś kobietę. - Przepraszam! - krzyknął za nią Louis, po czym złapał mnie za rękę i zaczęliśmy biec w przeciwnym kierunku.
- Lou, nie znam tej okolicy. Nie lepiej kogoś zapytać o drogę? - wydyszałem ciężko, zatrzymując się po kilku minutach biegu.
No ale Tomlinson upierał się, że zna drogę i zostało nam dosłownie kilka minut do domu, i żebym się nie martwił, bo doprowadzi nas bezpiecznych.
I tym sposobem błądziliśmy po nieznanych nam Londyńskich uliczkach przez cały wieczór, dopóki nie znalazła nas ciotka. Była tak zła, jak jeszcze nigdy, później tłumaczyła się, że to przez to, że strasznie się o nas martwiła, w końcu nie wracaliśmy przez dobre kilka godzin.
Wiedziałem jak cierpi, jakie to dla niego trudne, w końcu zabierał się za to przez rok. Kochał swoją rodzinę, ale nie mogli być razem, musiał zostać ze mną. Ale przez ten rok zdążyłem przywiązać się do niego. Był moim przyjacielem, światełkiem w tunelu.
- Wiem jak to jest tęsknic, za rodziną – odpowiedziałem na co przytulił mnie do siebie. - Sam chciałbym powiedzieć im że ich kocham, że tęsknię, że mi ich brakuje – szepnąłem chowając głowę w zagłębieniu jego szyi.
Nie mówił nic. Wiedział że słowa nic nie pomogą. Po prostu siedzieliśmy w nasze drugie, wspólne święta obok jeszcze nie ubranej choinki i rozumieliśmy się bez słów. Tylko z Louisem tak mogłem. Tylko on mnie rozumiał.
Wtedy pierwszy raz otworzył się przede mną, wtedy powstała jakaś więź pomiędzy nami. I nawet jako dzieci nie widzieliśmy życia poza sobą, byliśmy nierozłączni.
Zdarzały się te przykre momenty, które zawsze doprowadzały mnie do łez, ale były i te zabawne, takie jak ta...
24 grudzień 2004 roku, południe.
- Masz naprawdę słabą pamięć – powiedziałem głosem pełnym wyrzutu, po czym spojrzałem na siatkę z zakupami.
- Może i nie zabrałem listy, ale przynajmniej pamiętałem co było na niej napisane – odgryzł się i usiadł obok mnie.
- Jeżeli o czyś zapomniałeś i ciotka znów każe nam iść do tego sklepu przed zamknięciem, to pójdziesz sam, mi się spieszy – zakomunikowałem, na co chłopak parsknął śmiechem.
- Na „Toma i Jerry”? Przecież wszystkie odcinki znasz na pamięć, Harry.
Wzruszyłem ramionami. Owszem, pamiętałem każdy, ale to nie zmienia faktu, że nie mogę ich oglądać.
- Nie ważne, po prostu gdy tylko wysiądziemy musimy się nieźle pospieszyć. Jestem ciekawy jaki odcinek pójdzie dzisiaj. Może jakiś świąteczny? Ten lubię najbardziej – uśmiechnąłem się szeroko, co Louis odwzajemnił.
- Obejrzę razem z tobą.
Zdziwiłem się. Nigdy nie oglądał tej bajki razem ze mną. Nie lubił jej, w końcu był starszy. Czułem się jakbym miał brata, z takim, z którym czasami się pokłócę, porzucam w niego poduszkami, czasami w złości zepsuję mu jakąś jego rzecz, ale mimo to wiem że mogę na nim polegać, że zawsze mi pomoże.
Przeniosłem swój wzrok z siatki z zakupami na szybę tramwaju, w którym właśnie siedzieliśmy i czekaliśmy, aż dojedzie na naszą ulicę. Jednak nie pasowały mi widoki za oknem.
- Louis – trąciłem go łokciem, przez co on spojrzał na mnie zdezorientowany. No tak, nie wiedział o co chodzi.
Niby był starszy, ale czasem wydawało mi się, że przerastam go inteligencją, oczywiście, nie mówię, że był głupi...
- Poznajesz tę okolicę? - zapytałem, wstając z miejsca. - Wydaje mi się, że przegapiliśmy kilka przystanków.
Chłopak otworzył szerzej oczy i również spojrzał na widok za oknem.
- Chodź, Harry – powiedział pospiesznie, kiedy tramwaj zatrzymał się na przystanku. Niemalże wyskoczyliśmy z niego popychając przy tym jakąś kobietę. - Przepraszam! - krzyknął za nią Louis, po czym złapał mnie za rękę i zaczęliśmy biec w przeciwnym kierunku.
- Lou, nie znam tej okolicy. Nie lepiej kogoś zapytać o drogę? - wydyszałem ciężko, zatrzymując się po kilku minutach biegu.
No ale Tomlinson upierał się, że zna drogę i zostało nam dosłownie kilka minut do domu, i żebym się nie martwił, bo doprowadzi nas bezpiecznych.
I tym sposobem błądziliśmy po nieznanych nam Londyńskich uliczkach przez cały wieczór, dopóki nie znalazła nas ciotka. Była tak zła, jak jeszcze nigdy, później tłumaczyła się, że to przez to, że strasznie się o nas martwiła, w końcu nie wracaliśmy przez dobre kilka godzin.
I wtedy nie obejrzeliśmy świątecznego odcinka „Toma i Jerry” co strasznie przeżywałem. Ale za to Louis obiecał, że wypożyczy mi całą kolekcje tej bajki i będę oglądał codziennie, aż do znudzenia. I faktycznie, zrobił to. Jednak kolejny rok był decydującym, o naszej dalszej przyszłości.
24 grudzień 2005 rok.
- Harry, zjedz jeszcze coś – powiedziała ciotka Dorothy, podsuwając mi pod nos kolejną wigilijną potrawę.
Skrzywiłem się lekko, bo byłem strasznie najedzony, ale postanowiłem nie robić jej przykrości i zjeść jeszcze i to. Po za tym czekałem na wtedy już czternastoletniego Louisa, z którym miałem właśnie zagrać w chińczyka.
- Louis, opowiedz co u ciebie w szkole? Dawno nic o niej nie wspominałeś – ciotka tym razem zwróciła się do chłopaka siedzącego naprzeciwko mnie.
Uśmiechnął się szeroko i zaczął opowiadać o tym, jakich ma ciekawych nauczycieli, zwłaszcza panią McLevis od muzyki, która była chyba z nich najbardziej wyrozumiała. I dzięki niej Lou nauczył się grac na pianinie, obiecał że kiedyś coś mi zagra.
- A koledzy, albo koleżanki? Może zaprosisz ich kiedyś do domu, bardzo chętnie poznałabym ich.
- Na pewno z tego skorzystam – odpowiedział jej uśmiechem i nabrał na łyżkę czerwonego barszczu z uszkami. - Jest taka Lisa. Chyba najlepsza ze wszystkich i najmilsza. Jest dobrą przyjaciółką – stwierdził.
Zabolało, gdzieś tam w sercu, głęboko. Nazwał ją przyjaciółką...
- Przyprowadzę ją kiedyś i poznam cie z nią, Harry – powiedział do mnie.
Nie podobało mi się to, naburmuszony wstałem od stołu i skierowałem się w stronę swojego, ciemnofioletowego pokoju. Zatrzasnąłem za sobą drzwi, po czym siadłem pod nimi. Nie chciałem, żeby kogokolwiek poza mną nazywał przyjacielem. Kiedy to robił, czułem się nieważny, przestawałem być dla niego wyjątkowy.
- Hazza, otwórz – dobiegł do mnie jego głos.
Na to jeszcze bardziej przylepiłem się do drzwi, nie chcąc go wpuścić do pomieszczenia.
- Co się stało? - zapytał, nie dając za wygraną.
Słyszałem jak usiadł po drugiej stronie i przyłożył głowę do drewna.
- Chodzi o Lisę? - dociekał. - Ona to nie to samo co ty, Harry. Jesteś znacznie ważniejszy. Przez nią nie będę miał mniej czasu dla ciebie...
Byłem głupi, że tak po prostu w to uwierzyłem.
Później rzeczywiście zapoznał mnie z Lisą. Wysoka blondynka o turkusowych oczach i pełnych, malinowych ustach. Była śliczna, chodziła z Louisem do klasy.
24 grudzień 2006 rok.
- Jesteś pewien, że ciotka znów nie zacznie nas szukać kiedy wróci?
Dorothy była w pracy, w szpitalu. Wyszła zaraz po wigilijnej kolacji, którą tamtego wieczoru zjedliśmy wcześniej. Później zostawiła nas samych, prosząc byśmy nie roznieśli jej domu. Ale nie chcieliśmy spędzić kolejnych świąt w mieszkaniu.
- Zdążymy przyjść. Nie idziemy daleko – zapewnił mnie, po czym nasunął na moją głowę dużą, puchatą czapkę z misiem.
Zmarszczyłem niezadowolony czoło. Dostałem ją od ciotki na gwiazdkę rok temu. Nie powiem, była urocza, ale wyglądałem w niej jak kretyn, choć Louis gdy tylko mnie w niej widział, strasznie się zachwycał.
Wyszliśmy z domu uprzednio zamykając na klucz drzwi.
Londyn już dawno oblała warstwa mroku. Puste już uliczki rozświetlały jedynie pojedyncze latarnie, stojące co kilka metrów od siebie.
Sami nie wiedzieliśmy dokąd zmierzamy. I tak wszystkie sklepy były już zamknięte.
W końcu, kiedy znaleźliśmy się w Hyde Park usiedliśmy na siódmej napotkanej ławce, tuż przed pięknie ozdobioną choinką. W oddali widać było zamarznięty staw. Czułem jak pojedyncze płatki śniegu spadają na moje zarznięte ręce.
- Hej, Harry – odezwał się w końcu przerywając ciszę, która ani trochę mi nie przeszkadzała. - Mam coś dla ciebie – powiedział sięgając do kieszeni. Wyciągnął z niej zegarek, ten sam, który trzymał pierwszego dnia, w którym spotkaliśmy się. - Dostałem go od dziadka, już dawno – zaczął przenosząc wzrok z przedmiotu na moje oczy. - Ale chce, żeby teraz należał do ciebie.
Uśmiechnął się słodko podając mi zegarek.
- Ale nie mogę tego przyjąć, to twoja pamiątka po rodzinie – szepnąłem.
Jednak widząc jego minę zacisnąłem mocno dłoń i uśmiechnąłem się delikatnie.
- Dziękuję LouLou – powiedziałem wtulając się w jego ciało. Było mi tak przyjemnie, czułem się tak bezpiecznie, bo byłem z nim. Z moim najlepszym przyjacielem.
I nie mam pojęcia przez ile tak byliśmy wtuleni w siebie siedząc na siódmej ławce od wejścia, bo przy nim czas płynął mi zdecydowanie za szybko.
- Chodź Hazza, tu niedaleko otwarta jest jedna kawiarnia. Co powiesz na kubek gorącego kakao? - uśmiechnął się szeroko, a ja w odpowiedzi skinąłem twierdząco głową.
Był taki uroczy kiedy się uśmiechał, a jego oczy wydawały się wtedy jeszcze bardziej niesamowite niż kiedykolwiek. Widziałem w nich swoje niewyraźne odbicie.
Wplątał jedną dłoń w moje ciemne włosy i poczochrał je lekko, po czym wstał z ławki i podał mi rękę by chwilę później udać się do jedynej otwartej kawiarni.
24 grudzień 2005 rok.
- Harry, zjedz jeszcze coś – powiedziała ciotka Dorothy, podsuwając mi pod nos kolejną wigilijną potrawę.
Skrzywiłem się lekko, bo byłem strasznie najedzony, ale postanowiłem nie robić jej przykrości i zjeść jeszcze i to. Po za tym czekałem na wtedy już czternastoletniego Louisa, z którym miałem właśnie zagrać w chińczyka.
- Louis, opowiedz co u ciebie w szkole? Dawno nic o niej nie wspominałeś – ciotka tym razem zwróciła się do chłopaka siedzącego naprzeciwko mnie.
Uśmiechnął się szeroko i zaczął opowiadać o tym, jakich ma ciekawych nauczycieli, zwłaszcza panią McLevis od muzyki, która była chyba z nich najbardziej wyrozumiała. I dzięki niej Lou nauczył się grac na pianinie, obiecał że kiedyś coś mi zagra.
- A koledzy, albo koleżanki? Może zaprosisz ich kiedyś do domu, bardzo chętnie poznałabym ich.
- Na pewno z tego skorzystam – odpowiedział jej uśmiechem i nabrał na łyżkę czerwonego barszczu z uszkami. - Jest taka Lisa. Chyba najlepsza ze wszystkich i najmilsza. Jest dobrą przyjaciółką – stwierdził.
Zabolało, gdzieś tam w sercu, głęboko. Nazwał ją przyjaciółką...
- Przyprowadzę ją kiedyś i poznam cie z nią, Harry – powiedział do mnie.
Nie podobało mi się to, naburmuszony wstałem od stołu i skierowałem się w stronę swojego, ciemnofioletowego pokoju. Zatrzasnąłem za sobą drzwi, po czym siadłem pod nimi. Nie chciałem, żeby kogokolwiek poza mną nazywał przyjacielem. Kiedy to robił, czułem się nieważny, przestawałem być dla niego wyjątkowy.
- Hazza, otwórz – dobiegł do mnie jego głos.
Na to jeszcze bardziej przylepiłem się do drzwi, nie chcąc go wpuścić do pomieszczenia.
- Co się stało? - zapytał, nie dając za wygraną.
Słyszałem jak usiadł po drugiej stronie i przyłożył głowę do drewna.
- Chodzi o Lisę? - dociekał. - Ona to nie to samo co ty, Harry. Jesteś znacznie ważniejszy. Przez nią nie będę miał mniej czasu dla ciebie...
Byłem głupi, że tak po prostu w to uwierzyłem.
Później rzeczywiście zapoznał mnie z Lisą. Wysoka blondynka o turkusowych oczach i pełnych, malinowych ustach. Była śliczna, chodziła z Louisem do klasy.
24 grudzień 2006 rok.
- Jesteś pewien, że ciotka znów nie zacznie nas szukać kiedy wróci?
Dorothy była w pracy, w szpitalu. Wyszła zaraz po wigilijnej kolacji, którą tamtego wieczoru zjedliśmy wcześniej. Później zostawiła nas samych, prosząc byśmy nie roznieśli jej domu. Ale nie chcieliśmy spędzić kolejnych świąt w mieszkaniu.
- Zdążymy przyjść. Nie idziemy daleko – zapewnił mnie, po czym nasunął na moją głowę dużą, puchatą czapkę z misiem.
Zmarszczyłem niezadowolony czoło. Dostałem ją od ciotki na gwiazdkę rok temu. Nie powiem, była urocza, ale wyglądałem w niej jak kretyn, choć Louis gdy tylko mnie w niej widział, strasznie się zachwycał.
Wyszliśmy z domu uprzednio zamykając na klucz drzwi.
Londyn już dawno oblała warstwa mroku. Puste już uliczki rozświetlały jedynie pojedyncze latarnie, stojące co kilka metrów od siebie.
Sami nie wiedzieliśmy dokąd zmierzamy. I tak wszystkie sklepy były już zamknięte.
W końcu, kiedy znaleźliśmy się w Hyde Park usiedliśmy na siódmej napotkanej ławce, tuż przed pięknie ozdobioną choinką. W oddali widać było zamarznięty staw. Czułem jak pojedyncze płatki śniegu spadają na moje zarznięte ręce.
- Hej, Harry – odezwał się w końcu przerywając ciszę, która ani trochę mi nie przeszkadzała. - Mam coś dla ciebie – powiedział sięgając do kieszeni. Wyciągnął z niej zegarek, ten sam, który trzymał pierwszego dnia, w którym spotkaliśmy się. - Dostałem go od dziadka, już dawno – zaczął przenosząc wzrok z przedmiotu na moje oczy. - Ale chce, żeby teraz należał do ciebie.
Uśmiechnął się słodko podając mi zegarek.
- Ale nie mogę tego przyjąć, to twoja pamiątka po rodzinie – szepnąłem.
Jednak widząc jego minę zacisnąłem mocno dłoń i uśmiechnąłem się delikatnie.
- Dziękuję LouLou – powiedziałem wtulając się w jego ciało. Było mi tak przyjemnie, czułem się tak bezpiecznie, bo byłem z nim. Z moim najlepszym przyjacielem.
I nie mam pojęcia przez ile tak byliśmy wtuleni w siebie siedząc na siódmej ławce od wejścia, bo przy nim czas płynął mi zdecydowanie za szybko.
- Chodź Hazza, tu niedaleko otwarta jest jedna kawiarnia. Co powiesz na kubek gorącego kakao? - uśmiechnął się szeroko, a ja w odpowiedzi skinąłem twierdząco głową.
Był taki uroczy kiedy się uśmiechał, a jego oczy wydawały się wtedy jeszcze bardziej niesamowite niż kiedykolwiek. Widziałem w nich swoje niewyraźne odbicie.
Wplątał jedną dłoń w moje ciemne włosy i poczochrał je lekko, po czym wstał z ławki i podał mi rękę by chwilę później udać się do jedynej otwartej kawiarni.
Nie sądziłem, że tamtej wigilii zobaczę po raz ostatni jego uśmiech, że już nigdy więcej nie będę miał okazji podziwiać go. Bolało.
Po sylwestrze zaczęło się wszystko komplikować. Z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień świat stawał się dla mnie coraz bardziej rozmazany, niewidoczny. Nic nie pomagało, nic nie uleczyło jaskry.
Ale mimo, że utraciłem wzrok, dalej w pamięci miałem jego szczery uśmiech, te piękne, niebiesko-zielone oczy, w których tańczyły iskierki szczęścia, jego całego...
24 grudzień 2007 rok.
Nie widziałem, ale czułem jego obecność. Wiedziałem że siedzi koło mnie, trzyma mnie za rękę i słyszałem jak opowiada, jak wygląda tego roku choinka. Prosiłem go o to.
Podobno ciotka Dorothy zamieniła złoto-niebieskie bombki na srebrno-czerwone. Lubiłem ten kolor i starałem wyobrazić sobie jak wygląda kremowy salon, w którym stoi przystrojona, wielka choinka w kącie.
Przez długi czas nie mogłem się pogodzić z utratą wzroku, wiedziałem że już nigdy go nie odzyskam, że jestem skazany na jedynie na swoją wyobraźnie.
Cierpiałem bo nie mogłem go zobaczyć, jego uśmiechu.
- Wszystko w porządku, Hazza? - zapytał, zapewne widząc moją minę.
Westchnąłem ciężko, po czym z całych sił przytuliłem się do chłopaka.
- Nic nie jest w porządku, LouLou – odpowiedziałem cicho, chowając głowę w zagłębieniu jego szyi. Kochałem kiedy mnie obejmował, czułem jakby świat stawał w miejscu, przestawał istnieć...
- Nie smuć się – szepnął głaszcząc mnie po głowie. Wplątał palce w moje ciemne, bujne loki i lekko zaczął je gładzic. - Wiesz, że jesteśmy pod jemiołą? - mruknął kładąc drugą dłoń na moim rozgrzanym do czerwoności policzku.
Podniosłem głowę, zamknąłem oczy i uśmiechnąłem się delikatnie, prawie niewidocznie. Później już tylko poczułem jego subtelne, pełne, ciepłe wargi muskające kącik moich ust. I nagle w moim brzuchu pojawiło się przyjemne mrowienie, które jeszcze nigdy nie miało okazji mi towarzyszyć. Jednak wiedziałem, że dla niego to nic nie znaczyło. Zwykły świąteczny, przyjacielski gest. Ale dla mnie... Louis był całym światem.
W tamte święta poczułem do Louisa coś więcej niż przyjaźń. I przez resztę dni rozmyślałem nad tym uczuciem. W kolejną wigilię doszedłem do wniosku, że go kocham.
24 grudzień 2008 rok.
Tuż przed kolacją wigilijną postanowiliśmy udać się do kawiarni, która codziennie była otwarta. Jak zawsze usiedliśmy przy największym oknie z widokiem na główną ulicę i zamówiliśmy po kubku gorącego kakao.
Żałowałem że nie mogę zobaczyć siedzącego naprzeciw mnie Louisa, ale cieszyłem się, że jest koło mnie, że trzyma moją rękę i mówi, że już na zawsze będzie przy mnie.
Od zeszłego roku dużo czasu poświęciłem na rozmyślaniu o tym, co jest pomiędzy mną, a Tomlinsonem. Byłem pewien, że go kocham. Nie jak przyjaciela czy rodzinę, tylko jako chłopaka.
- O czym myślisz? - ocucił mnie jego głos.
- Nic ważnego, Lou.
Nie umiałem mu powiedzieć. Bałem się odrzucenia, że już nic nie będzie takiego jak wcześniej, że nasza przyjaźń tak po prostu się skończy, przez dwa słowa.
- Mnie nie oszukasz ,Harry – odpowiedział głosem pełnym powagi, po czym zbliżył twarz bliżej mojej. Czułem jego oddech na swoich policzkach.
- Byłeś kiedyś zakochany? - zacząłem dość niepewnie, w końcu przełamując się. Znałem go już tak długo, miałem nadzieję że mnie nie wyśmieje, w końcu wiedziałem jaki jest, raczej nie byłby do tego zdolny. Jednak nie czekając na odpowiedź postanowiłem kontynuować. - Myślę, że ja tak. I czuję się z tym dosyć dziwnie bo to dla mnie coś nowego.
- Kogo więc kochasz? - zapytał.
- Ciebie, Louis.
Nie odrzucił mnie wtedy. Zamiast tego przytulił mnie do siebie i powiedział, że nie jest gotowy. Ale obiecał, że kiedy oswoi się z tą myślą, kiedy coś więcej poczuje do mnie na pewno mi powie. I tak było. W kolejne święta.
24 grudzień 2009 rok.
Spacerowaliśmy parkiem. Był wieczór, dosyć późny, ale nie przeszkadzało nam to. Jak powiedział Louis: śniegu w tym roku nie było, zamiast niego padał deszcz, który do świąt wcale nie pasował, niszczył atmosferę. Tomlinson trzymał nad nami duży, czarny parasol chroniący nas przed wodą, jednak i tak niektóre, pojedyncze krople uderzały o mój policzek.
Mijały dwa lata odkąd straciłem wzrok. Myślę, że wtedy zdążyłem się z tym pogodzić, jednak nadal brakowało mi widoku uśmiechniętej twarzy Louisa, tych słodkich dołeczków, włosów powykręcanych na wszystkie możliwe strony, wąskich ust czy głębi jego niesamowitych oczu, w których nie raz mógłbym utonąć.
Trzymał mnie za rękę, żebym się nie przewrócił. Jego nadopiekuńczość czasami bywała słodka.
Nagle przystanął, przy siódmej ławce od wejścia.
- Dużo myślałem, Harry – powiedział drżącym głosem, po czym przybliżył się do mnie. Czułem bijące od niego ciepło. - Zastanawiałem się nad tym, jak można kochać drugiego mężczyznę – mówił dalej, a moje serce jakby zamarło. Czyżby wracał do tematu sprzed roku? - W końcu doszedłem do wniosku, że jest możliwa – stwierdził gładząc mój zarumieniony policzek. - I myślę, że kocham Cię, Harry.
Te słowa były jak miód na moje zmęczone serce. Uśmiechnąłem się delikatnie, kiedy usta Louisa dotknęły moich. Na początku muskał je tak delikatnie, jakby bał się, że zaraz ucieknę, albo rozpłynę się w powietrzu. Kiedy oddałem pocałunek, na dobre wpił się w moje wargi, nie mając zamiaru z nich rezygnować. Cieszyłem się jak dziecko, cieszyłem się, że w końcu powiedział, że mnie kocha. Pocałunek nie należał do najdłuższych, ale zdecydowanie był pełen uczucia.
Nie mówił nic. Ja też nie. Ta cisza była przyjemna. Przejechałem dłońmi po jego twarzy. Nie zmieniła się wiele. Usta dalej były takie miękkie, policzki ciepłe mimo chłodu na dworze, a włosy roztrzepane. Jedynie wyczułem lekki, kujący zarost. Uśmiechnąłem się mimowolnie. On już był dorosły, a ja nadal przy nim byłem dzieckiem.
I tym sposobem w wieku szesnastu lat przeżyłem swój pierwszy, prawdziwy pocałunek, w dodatku z osobą, którą kochałem całym swym sercem. Nie mogłem wymarzyć sobie lepszego. Było magicznie.
Po wigilii wszystko szło w jak najlepszym kierunku. Louis i ja spędzaliśmy ze sobą jak najwięcej czasu. Często wychodziliśmy na spacery, czytał mi moje ulubione fragmenty książki, całował mnie, gładził moje włosy, zasypiałem w jego ramionach...
Ale to wszystko nagle stało się takie samo. I wiedziałem, że jego to nudzi, bo po wakacjach wychodził na całe dnie. Nie było go w domu. Ciotka Dorothy cieszyła się, że spędza czas z przyjaciółmi, ale ja byłem wciąż w tym samym miejscu, wciąż w tym samym pokoju i czekałem na niego. Aż w końcu nie przyszedł, spotkałem go dopiero w nasze ostatnie święta...
24 grudzień 2010 rok.
- Wyjeżdżam Harry. Na studia, poza tym chce znaleźć rodzinę. Lisa mi pomoże.
Zdenerwowany usiadłem na siódmej od wejścia ławce w Hyde Park, po czym zacisnąłem dłonie w pięści. Nie chciałem, żeby mnie opuszczał, pragnąłem, żeby został w Londynie, ze mną...
Miałem dopiero siedemnaście lat, bałem się opuszczenia, bałem się świata. Louis miał dziewiętnaście, twierdził, że u boku Lisy sobie poradzi.
- Nie chcę – szepnąłem, zamykając powieki.
Czułem, że jestem samolubny. Nie powinienem go zatrzymywać.
- Zresztą to twoja decyzja – dodałem po chwili.
Usiadł koło mnie i westchnął głośno.
- Ja was zostawię, Louis. Będę w samochodzie – powiedziała Lisa, która była wielką przeszkodą. Odbierając Lou, zniszczyła mi cały świat.
- Wiem, nie mogę cie zatrzymać... Ale wrócisz do Londynu, do mnie, prawda?
- Nie, Harry, to koniec – powiedział zdecydowanym tonem, a ja przestraszyłem się lekko. Nigdy nie był tak poważny. - I wydaje mi się, że powinieneś o czymś wiedzieć...To co wydarzyło się przez ostatni rok... Nie bierz tego do siebie. Byłeś wspaniałym przyjacielem Hazza, ale dla mnie nasz związek to była jedynie próba, pewne doświadczenie – te słowa były niczym sztylet wbijający się w moje serce. - Nie kochałem Cie Harry, to było jedynie chwilowe zauroczenie. Nic więcej prócz przyjaźni.
Nie powstrzymywałem łez, pozwoliłem by swobodnie spływały po moich policzkach.
- Żegnaj Harry.
Były to ostatnie słowa jakie od niego usłyszałem. Później oddalił się do Lisy i odjechali zostawiając mnie samego w parku.
Mocno zmarzniętą dłonią sięgnąłem do kieszeni czarnego płaszcza i wyciągnąłem z niej zegarek, ten sam, który dostałem od Louisa.
Mimo wszystko lubiłem święta, była to moja ulubiona pora w roku, bo niosła za sobą tyle wspomnień z nim związanych. Nie żałuję, że moja ciotka przygarnęła go do siebie, że zaprzyjaźniliśmy się, że mnie pocałował.
Nie miałem pojęcia gdzie teraz jest, z kim, co robi, czy jak wygląda. Dalej w swojej wyobraźni miałem jego uśmiechniętą twarz, podczas jednej z wielu naszych wspólnych wigilii. Tak cholernie tęskniłem i nie chciałem zapomnieć, bo był ważną częścią mnie.
Bolało, że przez ostatni rok nie dzwonił, nawet do ciotki, nie dawał znaku życia. Było mu dobrze z Lisą. Ale mimo wszystko nie miałem mu za złe tego, że mnie opuścił. Jeżeli miałby być nieszczęśliwy u mojego boku, dobrze, że wybrał blondynkę.
A później nie liczyło już nic więcej, tylko te ostatnie wspomnienia przed snem, bardzo głębokim, z którego już nigdy miałem się nie wybudzić.
Nazajutrz w Londyńskich, codziennych gazetach głównym tematem był chłopak, którego znaleziono martwego w Hyde Parku. Przyczyną jego śmierci było wychłodzenie organizmu. W dłoni trzymał zegarek na łańcuszku, który dostał od miłości swojego życia, od chłopaka, któremu zawdzięczał wszystko...
Mimo wszystko lubiłem święta, była to moja ulubiona pora w roku, bo niosła za sobą tyle wspomnień z nim związanych. Nie żałuję, że moja ciotka przygarnęła go do siebie, że zaprzyjaźniliśmy się, że mnie pocałował.
Nie miałem pojęcia gdzie teraz jest, z kim, co robi, czy jak wygląda. Dalej w swojej wyobraźni miałem jego uśmiechniętą twarz, podczas jednej z wielu naszych wspólnych wigilii. Tak cholernie tęskniłem i nie chciałem zapomnieć, bo był ważną częścią mnie.
Bolało, że przez ostatni rok nie dzwonił, nawet do ciotki, nie dawał znaku życia. Było mu dobrze z Lisą. Ale mimo wszystko nie miałem mu za złe tego, że mnie opuścił. Jeżeli miałby być nieszczęśliwy u mojego boku, dobrze, że wybrał blondynkę.
A później nie liczyło już nic więcej, tylko te ostatnie wspomnienia przed snem, bardzo głębokim, z którego już nigdy miałem się nie wybudzić.
Nazajutrz w Londyńskich, codziennych gazetach głównym tematem był chłopak, którego znaleziono martwego w Hyde Parku. Przyczyną jego śmierci było wychłodzenie organizmu. W dłoni trzymał zegarek na łańcuszku, który dostał od miłości swojego życia, od chłopaka, któremu zawdzięczał wszystko...
Boże, nie wiem co powinnam napisać... Wciąż nie mogę przestać płakać. Stworzyłaś coś cudownego i chyba powinnam ci podziękować, że dodałaś to teraz, a nie bliżej świąt. Dzisiaj mam przynajmniej szansę, że zaraz się uspokoję i przestanę zanosić się płaczem...
OdpowiedzUsuńPiękne... Magiczne... Sama nie wiem jak opisać nastrój, który stworzyłaś. Nie wiem też czy płaczę, bo im nie wyszło, czy nad Harrym, któremu nie dane były już kolejne święta... Zabolały mnie słowa Lou... Nie tak powinien się pożegnać. Ale mimo wszystko Harry wciąż lubił święta... Jejku, nie mogę przestać płakać...
Z niecierpliwością czekam na pierwszy rozdział. Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego
@KateStylees
http://1d-my-little-mystery-girl.blogspot.co.uk/
Niesamowite.. Łzy wciąż wypływają z moich oczu, mimo, że skończyłam czytać dobre kilka minut temu.. Nie wierzę, że Lou mógł tak zostawić Hazzę..A jednak. Szkoda mi go strasznie, bo mimo wszystko Harry nie przestał kochać Louisa i wspomniał go jako swoje najpiękniejsze doznanie..Uwielbiam to, co powstaje na tym blogu! Nie sądzę, abym mogła napisać coś jeszcze, oprócz tego, że jest to GENIALNE.
OdpowiedzUsuńStrasznie się cieszę, że nie wyłączyłam tego bloga i zdecydowałam się czytać dalej. Co prawda z początku jak przeczytałam, że to opowiadanie o miłości Louisa i Harry'ego, to zareagowałam z niezadowoleniem bo tak szczerze jeszcze ani razu nie czytałam opowiadania o związku homoseksulanym, ale tym opowiadaniem jestem wręcz zachwycona. Ma swój klimat, naprawdę gdyby w pobliżu nie siedział mój tata, chyba bym się popłakała... Więź, która łączyła tą dwójkę była naprawdę piękna. Było mi przykro, kiedy Harry stracił wzrok, ale miał przy sobie Louisa i to mu wystarczało. Mogli na sobie polegać, Lou był jego opiekunem. Nie wiem co tak zmieniło go w ostatnich fragmentach, to nie to sam Louis, którego znał. Żeby zostawić go tak samego, bez żadnych większych wyjaśnień? Mimo wszystko byli przyjaciółmi. I ostatni fragment... Piękne. (:
OdpowiedzUsuńNiesamowityu jest ten rozdział. Twoje opowiaadanie jest najlepsze ze wszystkich jakie kiedykolwiek czytałam ! ;) Tak sie wczułam w tą historię ;'(
OdpowiedzUsuńPłaczę. Kompletnie się rozkleiłam, ale widzę że nie tylko ja. Po przeczytaniu takiej historii to jest chyba nawet wskazane. Wyrzucić z siebie te emocje kumulujące się od początku do końca tego oneshota. Naprawdę nie wiem co mogę napisać. Nie chcę pisać "super" czy "świetny" bo to jest za mało. Nie da się wyrazić jakie to jest wspaniałe. Żałuję tylko, że tak ono się musiało skończyć. Czemu Harry musiał odejść? Choć przez jego śmierć można utwierdzić się w przekonaniu, że naprawdę go kochał, do tego stopnia, że nie mógł bez niego żyć. Zastanawia mnie tylko zachowanie Louisa. Dlaczego? Dlaczego tak skrzywdził Harrego. Na początku przez tyle lat byli dobrymi przyjaciółmi i z tego co wywnioskowałam dobrze się czuł w jego towarzystwie. Niczego nie udawał. Dlaczego więc potem zdecydował się być z Harrym mimo braku miłości do niego? Jeśli faktycznie chciał tylko spróbować czy go pokocha mógł mu to powiedzieć. Harry by to zrozumiał i cierpiał mniej. Osobiście nie wyobrażam sobie być z kimś kogo kocham, a potem ta osoba mówi, że udawała i nic do mnie nie czuje. To musiała być najgorsza chwila w życiu Harrego.zaraz.po tym jak stracił wzrok. Co do wzroku. Tym bardziej nie rozumiem zachowania Lou. Hazza już był nieszczęśliwy przez brak wzroku, a on dodał mu cierpień. Jeśli go nie kochał, powiedział mu o tym - ok, każdy popełnia błędy. Tylko dlaczego zachował się tak chamsko i odjechał z Lisą zostawiając niewidomego Harrego na ławce w parku, a potem nie dając znaku życia o sobie? Czemu nie zaproponował ponownej tylko i wyłącznie przyjaźni? Dzwonienie do siebie choć raz na jakiś czas? Tylko zerwał całkowicie kontakt z Harrym, jak i ciotką jakby byli nikim. To smutne zachowanie ;C
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak się rozpisałam na temat zachowania Louisa, ale musiałam wyrzucić to z siebie, może Cię nie zamęczyłam ;)
Na koniec napiszę jeszcze raz - napisałas naprawdę coś cudownego. Dziękuję Ci za to <3
shouldletyougo.blogspot.com
O ja cież pierdziele, I cry :c
OdpowiedzUsuń