2012/11/08

Siódmy


6/7 listopad 1801 rok.
Moje oczy pożar chłód
Marionetka śniąca tylko o Tobie

Louis był zmartwiony. Od dawna nie dostał żadnej wiadomości od Harry`ego, zupełnie, jakby jego młodszy przyjaciel się rozpłynął, nagle zniknął. Było mu brak obecności Loczka, tak jak wtedy, kiedy zamieszkiwał Francję. Podczas pobytu w Paryżu zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo mu na nim zależy. Każdy dzień bez Stylesa, zdawał się być dniem straconym, bez sensu. Okazywało się, że Harry był takim ciepłym, małym, pozytywnym światełkiem w życiu Louisa. Bo wnosił wiele szczęścia, nawet samą swoją obecnością. Nie musiał nic mówić, nic robić, wystarczyło to, że po prostu był. 
Louis nigdy do końca nie był pewien swoich uczuć wobec młodszego. Wiedział tylko tyle, że kocha go jak przyjaciela, ale czasami wahał się. Ta miłość znacznie wykraczała za obszar zwykłej przyjaźni. Stawała się coraz bardziej intymna, a Louis nie do końca wiedział, jak to ma rozumieć.
Dla Harry`ego był w stanie poświęcić wszystko, ale miał wątpliwości, czy siebie także. Wiek dziewiętnasty był bardzo trudnym okresem. O homoseksualizmie nie mówiło się wcale, bo było to rzeczą złą, niedopuszczalną i zakazaną. Prawie nikt nie patrzył na to przychylnie, nikt nie chciał się narazić.
Louis siedział w swoim pokoju, na dosyć twardym łóżku, zwrócony twarzą w stronę okna. Słońce już dawno zaszło, pozostawiając po sobie jedynie mrok, przez co w komnacie Tomlinsona zapanowała ciemność, którą słabo rozświetlał delikatny płomień pochodzący od topiącej się świeczki. 
Gdzieś po drugiej stronie pomieszczenia krzątała się Rosalie. Próbowała oczyścić z kurzu drewnianą komodę, której i tak Louis w ogóle nie używał. 
- Nie jest ci ciemno? - zapytał chłopak, podnosząc się z miejsca, następnie podszedł do blondynki, która tylko uśmiechnęła się szeroko.
- Nie, właściwie już skończyłam. Teraz jeszcze muszę uprzątnąć na dole. Dzisiaj było zdecydowanie mniej do sprzątania, niż przez ostatni tydzień - stwierdziła wesoło, po czym zabrała ściereczkę z drewnianej powierzchni. - Mam tylko nadzieję, że nie natknę się na Sabrine. Jak ty wytrzymałeś z nią tak długi okres czasu? - zapytała lekko zaciekawiona.
Tomlinson zaśmiał się, słysząc słowa przyjaciółki. Bardzo lubił Rosalie, przez te wszystkie lata stała się dla niego jak siostra.
- Po prostu jestem bardzo wytrzymały - uniósł głowę do góry i uśmiechnął się tak, jak blondynka. - A teraz idź, wiesz, że moja mama nie lubi, jak jest bałagan.
Dziewczyna pokiwała tylko twierdząco głową i wyszła z pokoju Louisa, zostawiając za sobą lekko uchylone drzwi.
Niedługą chwilę potem usłyszał kroki na korytarzu, a zaraz po tym ujrzał jasny blask świecy rozdzierającej ciemność. Zaciekawiony podszedł bliżej drzwi, ale nie wychylał głowy, pozostał w bezruchu, kiedy położył dłoń na złotej klamce.
- Musisz mu powiedzieć, przecież dobrze wiesz, że tak być nie może. Alice, czy ty mnie w ogóle słuchasz? Mówię do ciebie.... Nie idź tak szybko! - rozpoznał głos swojego zdyszanego ojca, zapewne próbującego dogonić swoją małżonkę.
- Dlaczego ja? To zawsze ty, wszystkimi obowiązkami obarczasz mnie. To także twój syn. Wścieknie się, a ja nie mam zamiaru tego oglądać.
- Dobrze wiesz, że mnie chce słuchać. Zwłaszcza kiedy chodzi o Harry`ego. Teraz to musi się skończyć, Alice, przecież doskonale wiesz jak jest...
Kiedy Louis usłyszał imię swojego przyjaciela, otworzył szerzej drzwi i wyszedł szybko na korytarz, stając twarzą twarz ze swoją matką.
- Co się stało? - zapytał zmartwiony.
- Myślę, że to nie jest odpowiednia chwila. Później, Louis - odpowiedziała kobieta.
- Zawsze tak jest - warknął poirytowany, następnie zacisnął dłonie w pięści. - O co chodzi? Nie kłam! - krzyknął, już nie panując nad swoimi emocjami.
- Jak ty odzywasz się do swojej matki?! - wtrącił ojciec Louisa, jednak uciszyła go Alice,  która w tamtej chwili była zanadto spokojna.
- Harry miał wypadek, bardzo poważny, nie zdziwiłabym się, gdyby już nie żył - powiedziała głosem surowym, bez jakiegokolwiek współczucia. - To chyba najlepszy czas, aby to wszystko zakończyć. Los jest silniejszy od ciebie, nie możesz nic zrobić Louis. Dlatego proszę cię, skup się na ślubie. Zostały tylko dwa tygodnie, a Sabrine nadal czuje się nieswojo. Postaraj się proszę, bo tworzycie idealną parę.
- I ty to mówisz tak spokojnie? - zadał kolejne pytanie, czując, jak serce w jego piersi bije szybciej niż zwykle, a łzy z jego oczu spływają po bladych i lodowatych policzkach.
Kobieta skinęła głową i złapała syna za ramie.
- Chodź - rozkazała, wchodząc do jego pokoju. Louis posłusznie podążył za nią i stanął obok okna. Alice poprawiła swoją długą, czarną suknie i spojrzała na syna z litością. - Obiecaj, że zostaniesz tutaj, nie złamiesz zakazu. Konsekwencje mogą być znacznie wyższe niż myślisz, więc proszę.
Louis tak naprawdę nie rozumiał do końca słów swojej rodzicielki, nie był w stanie się na nich skupić. W głowie nadal miał przeklęte słowa, które pozbawiły go chęci do życia. Harry może nie żyć.
- Muszę tam jechać! - krzyknął, zrywając się nagle z miejsca i kierując w stronę drzwi, w których zatrzymał go ojciec.
- Masz tu zostać - warknęła kobieta, po czym wyminęła syna i stanęła za swoim mężem. - I tak już jest za późno.
Po tym usłyszał już tylko dźwięk zamykanych drzwi i cichy brzdęk przekręcanego w zamku klucza.

Kiedy ciemność kończy się wraz z blaskiem księżyca
Wołam cię, wykrzykuję twoje imię. 

2 grudzień 2012 rok. 

Louis miał dziwne wrażenie, że zna Zayna lepiej i znacznie dłużej niż te kilka dni. Czasami był niemal pewny, że widział go w jednym ze swoich snów, ale było to jakiś miesiąc wcześniej, dlatego nie pamiętał wszystkiego. Nie mógł wyciągać pochopnych wniosków, ale każdy szczegół był ważny, sama Wendy tak twierdziła. Odnośnie blondynki, nie wiedział nic, prócz tego, że jest właścicielem zajazdu, w którym aktualnie się zatrzymali, oraz tego, że jest matką chłopaka, który właśnie stał obok niego. Matthew był kilka lat młodszy od niego, ale zdecydowanie wyższy i mniej straszny od swojej rodzicielki. Był miły, często się uśmiechał i odpowiadał na prawie wszystkie zadane mu pytania. Oczywiście jak każdy inny, nie chciał wyjawić tylko legendy. Twierdził bowiem, że Louis dowie się w swoim czasie, a sam nie może tego wyjawić, zaburzyłby w tedy jakiś schemat, o którym również nie powiedział dużo. Louis z godziny na godzinę stawał się coraz bardziej poirytowany i zły, że to wszystko musiało spotkać akurat jego, a nie każdego innego człowieka żyjącego na tym cholernie wielkim świecie. Może ktoś inny byłby zadowolony z takiej 'przygody'? Ktoś inny, kim nie jest Louis. Na początku był przerażony, ale swoje sny uważał za jakieś dziwne historie, które oparte są na jakiejś książce, którą kiedyś czytał. Jednak po zobaczeniu obrazu przestraszył się jeszcze bardziej, a to, że zobaczył samego siebie przechodzącego korytarzem obok z Harrym, który tak naprawdę spał w pokoju obok wcale mu nie pomagało. Później chyba przywykł, o ile można tak powiedzieć, w końcu minęło tylko kilka dni, po których Louis był zmęczony bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Ale był już tak blisko, nie mógł się poddać. 
Owinął biały szalik wokół swojej szyi i dopiął ostatnie guziki brązowego płaszcza, aby jeszcze bardziej nie zmarznąć. W zasadzie robiło mu się jeszcze zimniej, kiedy patrzył na Matthew. Brunet miał jedynie podkoszulek i zarzuconą na niego kurtkę, która również nie wyglądała na wyjątkowo grubą. Prócz tego, na głowę ubrał czapkę w kolorze kanarkowym i tylko ona wyglądała na ciepłą. 
Wyjechali z wioski z samego rana, zostawiając w zajeździe Ashley, Kimberly i Harry`ego, który jeszcze spał. Był zmęczony, do później nocy czytał jakieś książki, które przywiózł ze sobą, aż z Paryża.
Louis czuł, że powoli przywiązuje się do Loczka, ale nie potrafił ocenić ani nazwać uczucia, jakim go darzył. Wszystko zdawało się być trudniejsze niż wyglądało. 
- Chcesz tam wejść? - zapytał Matthew głosem niskim, ale dźwięcznym i przyjemnym, po czym podszedł bliżej bramy, która zaskrzypiała cicho, kiedy ją popchnął. 
- Tak - odpowiedział krótko i wyprzedził w przejściu młodszego chłopaka. - Ten dworek nie ma właścicieli? - dociekał, rozpoznając znajome, białe jednak lekko brudne i stare już ściany, wysokie okiennice oraz przysypany warstwą śniegu różany ogródek, który wyjątkowo pięknie prezentował się w jego snach. 
- Oczywiście, że ma - roześmiał się wesoło McKinley i wyjął z kieszeni plik kluczy. - Ten dom należy do ojca mojego przyjaciela, ale mieszkają w Niemczech, a na czas kiedy ich nie ma, powierzają mojej mamie tak jakby opiekę. Znają się bardzo długo, po za tym ona jest mocno związana z tym miejscem. Do Wielkiej Brytanii przyjeżdżają bardzo rzadko, także nic nie stoi na drodze, bym cie tu nie zabrał - powiedział spokojnie i podszedł do wysokich drewnianych, grubych drzwi. 
- Czy to miejsce nie powinno być własnością Państwa? No wiesz, za zwiedzanie czegoś takiego można byłoby sporo zarobić - stwierdził Tomlinson. 
- Nie wiem. Ale ta rezydencja należy do Państwa Joel już naprawdę długo. Dostali ją chyba w jakimś spadku, ale nie zamierzają jej sprzedać, ani powierzyć państwu, to nie obowiązkowe, to teren prywatny. Mogliby nawet teraz tu zamieszkać i nikt nie mógłby im tego zabronić. To na prawdę piękny dom, ale dosyć zaniedbany, nikt nie ma czasu na porządki, wszystko jest tak jak w dziewiętnastym i dwudziestym wieku, nawet nie wymieniono świeczników na normalną elektrykę, chyba właściciele nie chcą psuć wyjątkowości tego miejsca, pragną zachować go w takim stanie, w jakim zostawili go ostatni mieszkańcy. 
Po udanej walce z kluczem chłopcy weszli do środka. W wewnątrz nie było bardzo ciemno, dzięki dosyć dużym okiennicom, przez które wpadało sporo światła. Jednak Matthew wziął niewielkie latarki i jedną podarował Louisowi. 
Hol był wielki, właściwie wydawał się ogromny, dzięki wysokiemu sufitowi i schodom, które ulokowane były centralnie na środku pomieszczenia. Na ścianach znajdowały się świeczniki, zwisające z nich pajęczyny oraz różnorodne obrazy, niezwykle pasujące do klimatu tamtego miejsca.
Środek holu był pusty, jedynie stary, ciemny marmur ozdabiał szorstki, nieprzyjemny w dotyku, ciemnofioletowy dywan.
- Niezwykłe miejsce - zachwycił się Matthew, równocześnie uśmiechając się szeroko. - Doskonale je znasz, prawda? 
Louis nie odpowiedział. Stał jedynie w miejscu, z jedną dłonią schowaną w kieszeni jasnego płaszcza. Wpatrywał się w sam szczyt schodów. Czuł się tak swobodnie jak nigdy dotąd, jakby to miejsce od zawsze było jego domem, jakby od dawna wołało go do siebie, ale nigdy nie słyszał, był głuchy.
- Jest jeszcze drugi dworek, tak? Może kilometr stąd? - zapytał włączając latarkę. 
- Nie - zaprzeczył McKinley. - Zburzono go podczas pierwszej wojny światowej. Wtedy też wymordowano wszystkich mieszkańców rezydencji. Do tej pory nie zostało z niego nic, jedynie puste pole. Szkoda, bo z opowiadań prababki wnioskowałem, że był równie doskonały co ten dom. Wielka strata - podsumował chłopak. - Szczęście, że ten dworek został nietknięty. Chodź na górę, jeszcze nigdy tam nie byłem. 
- Dlaczego? - zdziwił się Tomlinson. Był niemalże pewien, że Matt bywał w tym domu wiele razy.
- Moja mama nigdy nie pozwalała mi tu chodzić, właśnie zawsze wspominała o tym schemacie. Myślę, że czekała na ciebie, w przeciwnym razie mógłbym coś zakłócić. Byłem tylko w tym holu, raz, kiedy razem z moim przyjacielem Andym uciekaliśmy przed jego siostrą. Drzwi były otwarte, więc skorzystaliśmy. Zawsze tu się kręciliśmy. Pamiętam dziwne dźwięki dochodzące z góry. Jakby czyjś lament, ale byliśmy wtedy dziećmi, a dzieci lubią ubarwiać różne historie i wymyślać. Potem Andy wyjechał do Niemiec, a jego ojciec zostawił klucz mojej mamie.
Louis uśmiechnął się blado, na znak że zrozumiał każde słowo chłopaka. 
Kiedy wdrapali się na sam szczyt pięknie zdobionych, wysokich schodów Tomlinson przystanął i podniósł rękę, by latarka oświetliła chociaż trochę jego drogę. Korytarz był znacznie ciemniejszy niż hol. Tam było tylko jedno okno, znajdujące się na samym końcu, ale przysłaniał je jakiś materiał.
- W którym roku opuszczono ten dom?
- Nie jestem pewny, ale wydaje mi się, że coś około 1830 roku. Właściciel postanowił wyjechać do Francji, zostawić cały dobytek, ale był już stary. Został sam. Stracił syna, żonę i córkę, która urodziła się w 1811  roku. Z tego co wiem, uciekła do Manchesteru, zostawiając swoich rodziców. Pani Alice zachorowała, na jakiś dziwny rodzaj grypy i szybko zmarła. Tak opowiadała mi mama. To opowieści przekazywane z pokolenia na pokolenie w mojej rodzinie, ale wiem, że są prawdziwe - powiedział z przekonaniem Matthew. - A teraz idź, sam. Myślę, że nie powinienem ci przeszkadzać, zaczekam tutaj, nie musisz się spieszyć.
Louis przytaknął i ruszył niepewnie do przodu. Czuł jak jego nogi odmawiają posłuszeństwa, strasznie się trzęsą, ale mimo to szedł dalej. Zatrzymał się dopiero na końcu korytarza, przed dobrze znanymi mu drzwiami. Złapał za klamkę, ale nie nacisnął jej. On słyszał je, te głosy, dobrze mu znane, jakby żywo wyciągnięte z jego snów. 
Najpierw usłyszał radosny, dziewczęcy śmiech, który należał zapewne do Rosalie, zaraz później głos Cedrica i cichy dźwięk pozytywki. Potrafił je wszystkie rozpoznać. Miał wrażenie, że wszystkie osoby, które mieszkały w tym domu, nigdy nie chciały go opuścić, że nadal żyją w nim. "Cieszę się, że wróciłeś." Po raz kolejny Rosalie. "Też się cieszę, stęskniłem się za wami". Nie wytrzymał. Nie wiedział dlaczego, ale rozpłakał się tak po prostu, stojąc przed tymi drzwiami i trzymając klamkę. Szybkim ruchem wpadł do pomieszczenia, jednak nikogo w nim nie było, jedynie otwarta pozytywka wydawała z siebie smętną melodyjkę. Stała wśród starych bibelotów i średniej wielkości lustra.
Był to pokój Rosalie, ale Tomlinson uwielbiał w nim przebywać. Dosyć jasne, małe, ale przyjemne pomieszczenie otulone cichym dźwiękiem pozytywki. Louis podszedł do niej i szybko zamknął, nie chcąc już słuchać tego przerażającego dźwięku. Kiedy zapanowała cisza, chłopak odetchnął z ulgą i przeniósł swój wzrok na stare, pęknięte przez środek lustro. Zobaczył w nim odbicie samego siebie, smutnego, przygnębionego i złego na cały świat. Louis tęsknił za swoim starym życiem, podświadomie, ale jednak brakowało mu tego. 
Nawet nie zorientował się, kiedy położył latarkę obok pozytywki, i zaczął przeglądać różne książki, na niewielkiej półce stojącej obok idealnie zasłanego łóżka. Wszystkie okryte były grubą warstwą kurzu. Tak dawno nie używane, opuszczone, niechciane. 
Wziął do ręki trzecią od brzegu, która jako pierwsza się mu nasunęła. Otworzył ją, ale nijak go nie zainteresowała. Odłożył ją z powrotem na miejsce, po czym sięgnął po kolejną. Ta okazała się być pamiętnikiem, jednak nie kompletnym. Połowa kartek była wydarta, a część zamazana, przez co stała się nieczytelna. Kiedy chciał go położyć wypadła z niego jedna strona, która mimo wszystko nie była kolejną wyrwaną stronicą. Charakter pisma należał do niego, ale nie zdążył przeczytać ani linijki, bo w drzwiach pojawił się Matthew. 
- Myślę, że powinniśmy już iść. Na dworze zaczyna sypać śnieg, a jak tak dalej pójdzie, to złapie nas straszna śnieżyca i będziemy musieli tutaj zostać -  ostrzegł chłopak, a Louis zgodził się z nim. Schował do kieszeni płaszcza starą, zapisaną kartkę i wraz z Matt`em opuścili jego stary dom.

Harry nie pytał gdzie poszedł Louis, chyba nawet nie wiedział, że gdziekolwiek ten był. Obudził się dopiero kilkanaście minut po tym, jak Tomlinson zmarznięty wrócił do zajazdu. Jednak nie wszedł do swojego pokoju, poszedł sprawdzić co z Kimberly, a później zatelefonować do ojca, dawno z nim nie rozmawiał. 
U dziewczyn spędził niemal cały dzień, okazało się, że Kim złapała bardzo dobry kontakt z Matt`em, który również im towarzyszył. Louis czuł, że może polubić tego chłopaka.
Pod wieczór do Ashley zadzwonił Zayn i zaproponował całej piątce spotkanie w pobliskim barze, do którego dosyć często chodził. Oczywiście Richardson zgodziła się niemal od razu, nie pytając o zdanie całej reszty. Właściwie każdy miał ochotę wyjść prócz Louisa, który nie był wcale tak pozytywnie nastawiony. Po długich i skutecznych namowach Tomlinson zgodził się i niecałą godzinę później cała szóstka spotkała się w pobliskim barze, który był w połowie pusty. Nie było wielkiego ruchu, ale nikogo to zbytnio nie dziwiło. Miasteczko i tak powoli umierało. 
Louis nie był pewny, które piwo już pije, przestał liczyć po piątym, podobnie jak Harry i reszta. Tylko Matt i Kimberly zakończyli na jednym. Z minuty na minutę robiło się co raz weselej, a Louis już nie przejmował się całą sytuacją, która spotkała go w dworku, zapomniał tez nawet o liście, którego nie zdążył przeczytać.
Po trzech godzinach spędzonych w barze Louisowi zrobiło się strasznie gorąco i postanowił się przewietrzyć na ganku, w którym było dosyć chłodno, przez uchylone okienko.
Stanął w kącie i oparł się o ścianę. Zamknął ociężałe powieki. Czuł jakby kręcił się na karuzeli, nienawidził tego uczucia. Jednak mimo wszystko uśmiechał się szeroko, sam nawet nie wiedział dlaczego. 
Po kilku minutach usłyszał kroki i charakterystyczny, przyjemny zapach, który znał już na pamięć. Harry stanął obok niego i spojrzał na twarz swojego pracodawcy. 
- Mam na coś ochotę - stwierdził Harry, przeczesując dłonią swoje loki. 
Louis w odpowiedzi otworzył oczy i nakierował je na szmaragdowe tęczówki swojego asystenta. - I stoi coś na przeszkodzie?
Harry potrząsnął energicznie głową i zagryzł delikatnie swoją wargę.
- Nie powinienem tego robić, ale myślę, że powinienem cię pocałować - powiedział cicho, ale Louis wyłapał każde słowo. Styles zawsze był bardziej otwarty po alkoholu, w stanie trzeźwym nigdy nie odważyłby się na te słowa. 
- Więc zrób to - zaproponował starszy chłopak i prawą rękę zarzucił na kark Loczka. Rozumiał i widział bardzo mało, ale był pewien, że nie będzie żałować. Nie żałował dwieście lat temu, to dlaczego teraz miałby zacząć?
Harry`emu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zbliżył swoją twarz do twarzy Louisa. Przez chwilę wahał się i zastanawiał się jak smakują wargi swojego pracodawcy. Później jednak zapomniał o całym świecie, kiedy w końcu poczuł przyjemne ciepło na swoich ustach i subtelny dotyk Louisa na policzku. Czuł się jakby latał, czuł się szczęśliwy, przecież właśnie na to czekał przez dwieście lat.

6/7 listopad 1801 rok. 
Minęło kilka godzin, a Louis wręcz nie mógł wytrzymać w tym samym pomieszczeniu, zamknięty. Chciał uciec, spotkać Harry`ego, żywego, zdrowego i uśmiechniętego. 
Leżał na swoim łóżku w bezruchu i nasłuchiwał się ciszy. Domownicy powoli kładli się spać, ale był pewien, że jeszcze ktoś zajrzy do niego. Oczywiście miał racje i jakże wielkie było jego szczęście, kiedy drzwi do jego pokoju otworzyły się, a w nich stanął Adam, brat Rosalie. W dłoni miał tace, na której położony był posiłek Louisa. 
- Powinien Panicz coś zjeść - powiedział spokojnie i ułożył tacę na stoliczku.
Kiedy miał wychodzić, zatrzymał go głos Louisa.
- Mam prośbę - zaczął, podnosząc się z posłania. - Zamień się proszę ze mną ubraniami, chyba w tej chwili mogę polegać tylko na tobie. 
Gdyby wtedy wiedział jak wielkim błędem był ten pomysł, nigdy nie odważyłby się go zrealizować, ale pragnął być przy Harrym, musiał sprawdzić, czy słowa jego matki są prawdziwe, musiał powiedzieć mu, że go kocha.


Ale część mnie czasami pragnie
Tej jednej osoby, by zapełniła moje serce

~***~

Przepraszam za strasznie opóźnienie! Ale za to rozdział jest dosyć długi. Wcześniej nie miałam czasu. Po za tym pisanie idzie mi tak wolno, bo jeszcze dwa rozdziały, epilog i koniec tej serii. Tak cholernie mi żal, bo myślę, że strasznie będzie mi jej brakować. Co prawda będzie druga część, myślę, że o wiele smutniejsza niż pierwsza i znacznie ciekawsza, tak przynajmniej ja uważam, bo akcja zaczyna się właściwie już w prologu. Na pocieszenie powiem, że Louis i Harry będą pojawiać się w drugim sezonie ^^ Jednak główną postacią będzie Zayn, Niall i Liam. Za niedługo zrobię zwiastun i dodam bohaterów <3.




7 komentarzy:

  1. Jak zawsze świetny rozdział. Trochę szkoda, że ta historia już się kończy, ale cieszę się, że będzie ta druga część.

    OdpowiedzUsuń
  2. Blog dodany do Katalogu, pojawi się w Aktualizacji 042

    Tajemniczy Ogród

    OdpowiedzUsuń
  3. Na Erze Krytyki nadeszła nowa Era!

    Zwykła, przeciętna ocenialnia, powiadasz? Może z wyglądu, ale to przecież kamuflaż jest główną bronią rosyjskich szpiegów, z którymi Cuddly opija każdą przegraną i wygraną, a Imloth pogrywa od czasu do czasu w pokera.
    Zapraszamy do naszego biura śledczego, gwarantujemy niepowtarzalną atmosferę, przyjacielską załogę (i Cuddly). Jako organizacja na poziomie, posiadamy własnego Sherlocka i niepowtarzalnego Watsona, prawdziwych profesjonalistów, kryjących się pod niewinnymi pseudonimami. Któż by podejrzewał, że taka Psia Gwiazda wspaniale zna się na gramatyce, a do tego pomoże ci zawsze i wszędzie? Prowadzimy Wielki Nabór, poszukujemy kogoś wyjątkowego - umiejącego zakamuflować się nawet w krzakach czy pod gazetą. Nieważne, czy jesteś po ciemnej czy jasnej stronie Mocy. Może to właśnie ty do nas dołączysz i odnajdziesz swe miejsce w szeregach tajnej agencji?

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy ja już ci pisałam, że jestem nieodwołalnie i bezwarunkowo zakochana w twoim opowiadaniu? Czy słowo opowiadanie, to nie za mało w odniesieniu do tego co czytam? Zachwycam się każdym akapitem... Pamiętam jak na samym początku czekałam na te dziejące się w teraźniejszości... Ale byłam głupia ;) Wybacz mi, już zmądrzałam. Teraz gdy czytam, to co dzieję się w 2012 roku czekam z niecierpliwością na kolejny akapit, by przenieść się do 1801 i odwrotnie... Gdyby nie to, że napisałaś, że będzie kolejny sezon rozpaczałabym właśnie, że zbliża się zakończenie... Ale w tym wypadku, nie mogę się doczekać... A to wszystko przez ciebie! Bo wciąż mam więcej pytań niż odpowiedzi. I z każdym kolejnym rozdziałem pojawia się ich więcej... Mogłabym napisać książkę: "Pytania, na które nie znam odpowiedzi" i to tylko dotyczące twojego bloga.
    Czuję mały niedosyt, że zwiedzanie rezydencji zakończyło się tak szybko... Pewnie dlatego, że w mojej głowie już widziałam spacerujące duchy ;) I oczywiście nie mógł przeczytać tego od razu? Znów muszę czekać. Ale za to jest pocałunek! I to jaki :D I wydaje się, że wszystko jest na swoim miejscu :)
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, bo ja po prostu MUSZĘ poznać jakieś odpowiedzi... Ile jeszcze chcesz mnie torturować? Genialnie piszesz i mam nadzieję, że jeszcze długo będziesz tworzyć takie cuda... Pozdrawiam i życzę weny

    @KateStylees
    http://1d-my-little-mystery-girl.blogspot.co.uk/

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem tak wkurzona. Wczoraj przed snem czytałam ten rozdział, choć byłam śpiąca, musiałam dowiedzieć się co się tu dzieje. Potem piszę sobie komentarz, wyszedł mi dość długi, a jak na złość coś popieprzyło się, że nie mogłam dodać komentarza, bo chwilowo zablokowali mi konto -.-. Przepraszam Cię, ale skomentuję teraz już krótko, nie pamiętam już co ja tam pisałam. Rozdział jest jak zwykle świetny, świetny i jeszcze raz świetny. A ten pocałunek mmmmm <3 Cieszę się, że będzie kolejne opowiadanie ;)

    shouldletyougo.blogspot.com
    no-cases.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Hakuna Matata One Direction Wymiata - H . M . O . D . W !

    OdpowiedzUsuń
  7. Masakra,długie to! Ale... Świetne.
    Boże, ten fragment o wejściu do pokoju był cudny! Uwielbiam takie rzeczy,mroczne, tajemnicze, coś w stylu duchów. I chyba właśnie doszłam do wniosku,że muszę przeczytać coś z duchami,haha XD
    Kurde, jak mnie ciekawi kolejny rozdział!Tyle że już trochę późno i nie wiem,czy przeczytam, buu.
    Btw,postaram się!
    Przepraszam jeszcze raz,że nie czytałam bloga -.-
    Ajm sori, really.
    :(

    OdpowiedzUsuń